Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz

Ziemia przeklęta - Juan Francisco Ferrándiz


Скачать книгу
łez. Świat był dla nich okrutny, a Bóg… wydawało się, że Boga nie ma. Znalazła jednak powód, by podziękować rycerzom, którzy się do nich zbliżyli.

      – Moje dzieci żyją tylko dzięki wam.

      Jaskinia była naturalnym schronieniem nad rzeką. Na skale widniały nieporadne rysunki przedstawiające sceny z polowania. Wybrali to miejsce, bo już tam byli inni ludzie i to powinno im przynieść szczęście.

      Kleryk przyłożył rozpalony topór do kikuta ręki Jana. Straszny krzyk napełnił dolinę. Stopniowo wracali tu inni koloniści, wystraszeni, patrząc na pole usiane ciałami zbójów.

      – Jeżeli przeżyje, to będzie cud – mówił Pau, pokrywając oparzenie jakąś mazią pachnącą koprem.

      – Ega mogłaby go wyleczyć – zasugerował Guisand.

      – Tak, to prawda. Ta kobieta wie o ranach więcej niż ktokolwiek inny – mruknął Inveria, który właśnie sam sobie zszywał cięcie na nodze nicią z jelit.

      Pau rzucił szybkie spojrzenie na Isembarda, który nadal zatopiony w myślach wpatrywał się w żółtawe oblicze Jana. Zmarszczył brwi i z powrotem przyjrzał się kikutowi.

      – Nie podobają mi się zabobony tych kobiet z lasu, ale jestem pewien, że Eda mogłaby mu pomóc. – Zwrócił się do Ledy i dodał: – Staraj się utrzymać go przy życiu do mojego powrotu.

      Kiedy już cała miejscowa społeczność zebrała się razem, nadal wystraszona, Guisand przemówił:

      – Słuchajcie! Opowiedzcie pasterzom o tym, co się tutaj stało, a także każdemu mnichowi, domokrążcy czy poganiaczowi mułów, który tutaj przyjdzie! Mówcie wszystkim, że Isembard Drugi z Tenes i jego rycerze uratowali was przed demonami marchii.

      Leda podeszła do Isembarda i ucałowała jego dłonie. Ten gest wzruszył nie tylko młodzieńca, ale i wszystkich obecnych. Chłopiec wrócił myślami do Rotel. Oboje wychowali się pośród klasztornych winnic i teraz mogliby być tutaj zupełnie bezbronni wobec ataków dzikich hord. A jednak Bóg przeznaczył mu inny los, którego jeszcze ciągle nie potrafił do końca zrozumieć. Patrzył na swoje pokrwawione ręce i już wiedział, że to właściwa droga – i pewnego dnia odnajdzie swoją siostrę.

      – Wiesz może coś o Elizie z Carcassonne? – odważył się dyskretnie spytać Ledy.

      Kobieta smutnie kiwnęła głową.

      – Zostawiliśmy ją w Barcelonie, gdzie ona i Galí zajmowali się budową nowego, porządnego zajazdu. Jest cała i zdrowa, Isembardzie. Bardzo płakała za wami. – Kiedy Isembard odszedł zamyślony, zwróciła się do Guisanda: – Drogo mówił, że jesteście widmami.

      – To prawda – potwierdził stary rycerz. – Jesteśmy widmami Kawalerów Marchii. Ścinamy głowy tym bydlakom z hord i umieszczamy je na każdym rozstaju dróg. W ten sposób wszyscy się dowiedzą, że wróciliśmy z zaświatów po to, by marchia nadal żyła!

      15

      Galí stracił cały majątek. W dodatku on i Eliza mieli jeszcze dużo długów do spłacenia, a wiadomość ta wkrótce się rozniosła ku wielkiemu wstydowi tej pary. Dzięki sympatii, jaką się cieszyła młoda kobieta, i protekcji biskupa reklamacje zostały przedłożone przed trybunał hrabiego i odroczone aż do Dies Sanctorum Innocentium[23], czyli do 28 grudnia. Gdyby do tego dnia nie zdobyli części tego, co byli winni, i nie prowadzili rozmów w sprawie oddania pozostałych zaległości, zgodnie z prawem Gotów mieli się stać niewolnikami swoich wierzycieli. Elizie brakło już łez. Pragnęła wrócić do Carcassonne.

      Była jednak gotowa otworzyć tawernę – musieli spłacić cieśli i murarzy. Nic nie mówiąc Galemu, zaczęła sprzątać salon, żeby go dostosować do potrzeb karczmy.

      Jej mąż był już tylko cieniem dawnego siebie. Mężczyzna, który jeszcze nie tak dawno mamił ją słodkimi słówkami i uśmiechami, przepadł bezpowrotnie, jakby wraz z pieniędzmi stracił całą charyzmę i charakter. Kiedy w końcu niechętnie się przyłączył do tej ciężkiej pracy, jego ręce pokryły się pęcherzami. Piętro pozostało takie, jakie było, ale parteru można już było używać. Okna zakryli żaluzjami ze słomy, a gruz wyrzucili. Wstawili drzwi, które odzyskali z ruin jakiegoś domu, a z kawałków drewna porobili toporne stoły i ławy – wprawdzie swoim wyglądem nie zachęcały one do biesiadowania, ale nie mogli zaangażować rzemieślnika, by im zrobił lepsze meble.

      W wigilię świętej Łucji Eliza przyjrzała się rezultatom ich pracy i gorzko westchnęła. Nigdy by nie weszła do tak nędznego lokalu, ale nie mogli już zrobić nic więcej! W milczeniu narzuciła pelerynę, która wciąż jeszcze pachniała tawerną Oteria. Mąż patrzył na nią zasępiony.

      – Co ty chcesz zrobić, Elizo? Naprawdę wierzysz, że ktoś tu przyjdzie? – Po długim milczeniu, nie mogąc znieść pełnego wyrzutu spojrzenia żony, fuknął: – Nie chcesz rozmawiać ze swoim mężem?!

      – Myślałam, że mnie kochasz, Galí. Teraz… cię nie poznaję.

      – Kocham cię! Popełniłem błąd, ale nadal tu jestem. – Wysunął przed siebie poranione ręce. Potrzebował jej teraz bardziej niż kiedykolwiek, po prostu żeby przeżyć.

      Gniew Elizy brał się też z pustki w sercu. Galí odebrał jej radość, odkryła ciemne strony jego charakteru i wątpiła, czy byłby dobrym ojcem. Cóż, kiedy mieli teraz tylko siebie nawzajem… no i ten dom. Tęskniła za codzienną pracą bez odpoczynku w kuchni Oteria.

      – Muszę mieć przy sobie kogoś, komu mogłabym zaufać – powiedziała ze łzami w oczach.

      Galí podszedł do niej. Tym razem Eliza się nie odsunęła, czuła się zbyt bezsilna.

      – Moglibyśmy uciec – podsunął mężczyzna.

      – Złapaliby nas, zanim byśmy dotarli do Via Augusta, i postawili przed sądem. Ta tawerna jest obskurna, ale to nasza ostatnia nadzieja. Mamy odroczenie terminu zapłaty długu do ośmiu dni po Bożym Narodzeniu, zaledwie za cztery tygodnie! – głos jej się załamał z żalu.

      – Dobrze. Rób, co uważasz za najlepsze.

      Eliza nie zwróciła uwagi na jego bezczelność. Nadal miała flaszeczkę oleju, ofiarowaną jej przez Godę do ochrony. Chwilami chciała ją wyrzucić, na razie niewiele jej bowiem pomogła. Rozlała kilka kropel oleju po kątach sali i w kuchni. Może mogłaby dostać coś za tę szklaną flaszeczkę…

      Podeszła do drzwi. Dzień był zimny i wilgotny.

      – Dokąd idziesz?

      Eliza pokazała garść oboli, jakie jej jeszcze zostały.

      – Trzymałam je na dzisiaj. Módl się, jeżeli potrafisz.

      Trzynastego grudnia skromna tawerna „Miracle” w centrum Barcelony zaczęła działać. Na szczęście zanim wszystko stracili, Eliza zrobiła tłuste dojrzewające sery, a inne przyprawiła ziołami. Beczki zaś były pełne piwa, sfermentowanego tak, jak lubił dziadek Lambert. Za ostatnie grosze kupiła świeże masło, solone mięso, cebulę i warzywa. Pracowali bez wytchnienia, żeby wszystko przygotować, i nawet starali się sobie pomagać w tych niesprzyjających warunkach.

      Niestety nikt nie zajrzał pod dach „Miracle”.

      Eliza, siedząc przy drzwiach, patrzyła przez łzy na zapadającą noc. Zużyła dużo drewna, żeby ogrzać nędzny lokal – na próżno. Sztufada z tłuszczem miała się zmarnować. Galí w milczeniu krążył pomiędzy stołami i ławkami. Przeklinał sam siebie za tę sytuację, ale wciąż zastanawiał się nad możliwością ucieczki – bez Elizy. Nie chciał dłużej znosić wstydu ani potępiających spojrzeń sąsiadów, ale Drogo miał go w ręku. Poza tym bez pieniędzy nie zaszedłby daleko. Nie odważył się też wrócić do dawnych miejsc gry.

      Tej


Скачать книгу