Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz

Ziemia przeklęta - Juan Francisco Ferrándiz


Скачать книгу
zmarszczył brew. Niezbyt mu się podobało, że jeden z jego ludzi utrzymuje stosunki z tym szlachcicem.

      – Mów – mruknął niechętnie.

      Galí się upewnił, czy ich nikt nie słyszy.

      – Wczoraj na budowę przyszedł do nas jeden z jego ludzi imieniem Calort. Drogo chce wiedzieć, czy przemyśleliście sprawę i czy zapewnicie mu pomoc w relacjach z Gotami. Jeśli zamierzacie z powrotem zaludnić kraj, trzeba, żeby to on ochraniał waszych ludzi. To wyglądało na ostrzeżenie.

      – Dlaczego przyszedł akurat do ciebie?

      Galí odwrócił wzrok, a Frodoí zaczął go podejrzewać o kłamstwo.

      – Jeszcze za wcześnie, żeby wiedzieć, komu należy zaufać – ciągnął Frodoí z niezadowoleniem. – Czy mogę na przykład ufać tobie, Galí? Dlaczego nie chciałeś ze mną o tym rozmawiać w obecności swojej żony?

      – Jej w to nie mieszajcie!

      Zawahał się, kiedy zdał sobie sprawę z niewłaściwego tonu w stosunku do biskupa. Schylił głowę:

      – Proszę was o to, panie – dodał i odszedł. Było mu głupio.

      Jedynie słabość, jaką Frodoí miał do Elizy, powstrzymała go przed wydaniem rozkazu zabrania natychmiast Galego do pałacu na przesłuchanie. Postanowił odłożyć tę sprawę na później i wsiadł na swojego rumaka.

      Po błogosławieństwie ruszył na czele pochodu przez Via Francisca. Dla większego efektu zarządził, by Servusdei zaintonował psalm sto trzynasty, mówiący o wyjściu Izraelitów z Egiptu. Przeszli przez Bramę Vell przy pożegnalnych łzach i owacjach.

      Życie na wsi było bardzo trudne. Wielu z tych ludzi miało już nigdy nie postawić stopy w Barcelonie…

      Frodoí towarzyszył karawanie przez dwie mile. Potem przeprosił i galopem wrócił do miasta. Wstyd mu było przyznać, że ten nagły powrót krył inną intencję – banalną, ale i nieodpartą.

      Przejechał pod arkadami akweduktu i wąwozem Merdanzar, następnie wąską drogą oddzielającą miasto od wybrzeża minął Bramę Regomir – i jechał dalej ścieżką między mokradłami. Na drugim końcu Barcelony znajdowało się jezioro Cagalell, a przed nim wznosiła się Góra Jowisza. Frodoí jeszcze nie znał tej południowo-wschodniej strony miasta, niezdrowej i pełnej mokradeł. Niektóre z parceli osuszono tak, że latem były tam sady. Minął nędzną wioskę z domkami z żółtej cegły. Za jego koniem biegły nagie dzieciaki, a ich matki o wygłodzonych twarzach wołały za nimi, wystraszone. W jakiejś sadzawce mężczyźni deptali błoto zmieszane ze słomą, z którego robili kostki przeznaczone na remont domów zrujnowanych przez Saracenów. Na widok biskupa uklęknęli. Pobłogosławił ich i jechał dalej krętą drogą aż na szczyt góry wznoszącej się nad morzem. Na jej zboczu były winnice Nantigisa, a właściwie ich resztki uratowane z najazdu.

      Na szczycie stała surowa kwadratowa wieża z kamienia i wapiennej zaprawy murarskiej, którą w mieście nazywano zamkiem.

      Widok wybrzeża z góry zachwycił biskupa. Wdychał z przyjemnością czyste powietrze. U podnóża leżał niewielki port wśród antycznych ruin i drewnianych mostków, na północnym wschodzie zaś tuż przy piaszczystej plaży stały kościół rybaków i ich domy, a jeszcze dalej we mgle rysowała się miejscowość Badalona.

      Uwiązał konia do drzewa figowego i wszedł na wzgórze, gdzie stała jakaś postać, wpatrzona w morze. Wiatr rozwiewał jej płaszcz. Na ten widok biskup zadrżał.

      – Przyszedłeś – powiedziała kobieta, nie zdejmując kaptura.

      Frodoí śnił o niej przez ostatnie tygodnie…

      – Dostałem twoją wiadomość. Wiedziałaś, że przyjdę, Godo.

      – Dałeś nadzieję kolonistom i wielu mieszkańcom Barcelony.

      – Módl się, żeby Bóg ich ochronił!

      Goda się odwróciła i Frodoí zobaczył, że ma w oczach łzy radości. Wiedział, że już w niego uwierzyła, w niego, młodego Frankończyka, zarozumialca i manipulatora, ale jednak zdolnego pokonać trudności, z którymi nie mogli sobie poradzić ani hrabiowie, ani poprzedni biskupi.

      Podszedł do niej bliżej. Poczuł przypływ pożądania, nad którym trudno mu było zapanować. Z łatwością zapomniał o swoich ślubach. Wdychał jej zapach. Goda z dziwnym wyrazem twarzy zwróciła spojrzenie na morze.

      – Uratowałeś to miasto… i mnie.

      Frodoí na widok wdzięczności w jej zielonych oczach ogarnęło gwałtowne wzruszenie. Choć miała niewiele ponad trzydzieści lat, Goda sprawiała wrażenie, jakby nosiła w sercu jakąś pradawną wiedzę, nagromadzoną przez wiele pokoleń kobiet, które kiedyś mieszkały w Barcelonie.

      – Uważam, że to właściwa droga. Powinniśmy zacząć przede wszystkim od zaorania ziemi.

      Frodoí dotknął jej ręki. Odwróciła się z wymownym spojrzeniem. Byli sami, świadomi, co im grozi, jeśli posuną się dalej niż wtedy w krypcie. Gdyby Nantigis odkrył, co ich łączy, wedle gockiego prawa zostaliby jego niewolnikami, a niewykluczone, że biskup by zawisł na jednej z wież Barcelony…

      Oboje już dawniej łamali swoje śluby, ale to, co zrodziło się między nimi teraz, było inne – oprócz zakazanego pożądania połączyło ich coś potężnego: sojusz niepewnego losu, który chcieli z sobą dzielić.

      Wpatrywali się w siebie długo, aż wątpliwości się rozwiały. Zaczęli się całować. Morze stało się świadkiem zjednoczenia tych dwojga, których pchało ku sobie przeznaczenie…

      Goda, bardziej wstydliwa, zaprowadziła Frodoí do wnętrza starej, opuszczonej wieży. Ustawiła świece i rozłożyła czyste chodniki na podłodze. Frodoí czuł, że dławi go pożądanie. Pośpiesznie pozbył się szat świadczących o jego biskupiej godności. Podczas gorących pieszczot Goda pozwoliła, żeby ją rozebrał.

      Nigdy nie sądziła, że może czuć takie podniecenie. Pierwszego męża, narzuconego jej przez rodziców, naprawdę kochała; drugiego nie znosiła, ale musiała się zgodzić na to małżeństwo, żeby przetrwać. Teraz po raz pierwszy to ona dokonała wyboru – i to właśnie najbardziej ją podniecało. W młodym biskupie widziała samą siebie. Oboje byli pełni życia, gotowi zaryzykować wszystko, żeby być ze sobą.

      Goda przez długi czas starała się zdusić w sobie pożądanie. Teraz jednak chciała poczuć go w sobie. Kiedy Frodoí całował jej szyję, ukrytą pod czarnym płaszczem włosów, pieściła jego kędzierzawe włosy, jego kark… Wśród pocałunków pozbyli się wszystkiego, co ich od siebie oddzielało. W momencie gdy nagie ciała się zetknęły, opuścił ich lęk, zostały tylko zmysły. Frodoí podziwiał jej szczupłe ciało, wyginające się w jego ramionach, i zapragnął je całe pokryć pocałunkami, aż Goda zacznie jęczeć. Popełniał ciężki grzech, ale nie był w stanie się powstrzymać.

      Goda silnie reagowała na jego pieszczoty. Brakowało jej tchu, a całe ciało wibrowało. Położyła się na nim i zaczęła pieścić ciało mężczyzny, pokryte kroplami potu; mimo podniecenia Frodoí starała się kontrolować sytuację. Fizyczna rozkosz łączyła się z poczuciem własnej kobiecości, tego, że jest panią życia i odwiecznego instynktu.

      W końcu Frodoí się na niej położył i posiadł ją. Goda pozwalała mu na silne pchnięcia, jęcząc z pożądania, a on pieścił jej piersi. Później to ona była na nim i oboje rytmicznie dążyli do spełnienia, na kres ekstazy, a gdy ta nadeszła, okazała się tak dojmująca, że pozbawiła ich sił i oboje upadli obok siebie, wyczerpani. Żadne z nich nie przeżyło dotąd czegoś takiego.

      Kiedy Frodoí już był w stanie normalnie oddychać, oparł się na łokciu, patrząc na kochankę. Goda pozostawała dla niego tajemnicą. Naga przypominała


Скачать книгу