Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz

Ziemia przeklęta - Juan Francisco Ferrándiz


Скачать книгу
pustkowia. Nie dopuścimy do tego, żeby nas dopadł.

      Początkowo niepewni, trzej rycerze w końcu uwierzyli, że to jedyna właściwa droga. Po wielu latach jakby budzili się na nowo.

      – Jesteś równie śmiały jak twój ojciec! – stwierdził Guisand.

      – Być może idziemy teraz na śmierć, ale będzie to śmierć z honorem! – zamknął dyskusję Inveria.

      Wrócili do dąbrowy, nadal pod wrażeniem tego, co zobaczyli we wsi, ale przekonani, że dawna obietnica obrony tej ziemi została dziś odnowiona.

      12

      Tego dnia ranek wstał szary i wietrzny. Koloniści i ci mieszkańcy Barcelony, którzy postanowili opuścić mury miasta, by pójść uprawiać nowe ziemie, zgromadzili się w starej bazylice Świętego Krzyża. W portyku czekał na nich biskup w liturgicznych szatach. Mogli tam podziwiać oczyszczoną z chwastów posadzkę i nowe rusztowania dookoła ścian i filarów. Frodoí chciał pokazać, że wraz z jego przybyciem rozpoczyna się nowy okres, dlatego ściągnął wszystkich mistrzów murarskich, jacy jeszcze pozostali w mieście, aby ich zapoznać z woskowymi tablicami, na których widniały modele nowej katedry. Większość kamieniarzy już wróciła do Narbony i innych bezpiecznych miast, ale biskup ufał, że nadejdą nowi, kiedy zaczną się prace i wieść o tym się rozejdzie.

      Mszę odprawił biskup w asyście wielu kanoników, a po udzieleniu wiernym błogosławieństwa towarzyszył orszakowi aż do Bramy Vell, gdzie stały przygotowane zaprzęgi, narzędzia, żywność i ziarno na siew. Biskupstwo dostarczyło w sumie po pięćdziesiąt sestercji[21] nasion dla każdej głowy rodziny. Nowi osadnicy mogli zająć tyle ziemi, ile byli w stanie systematycznie uprawiać, a to zachęciło wolnych chłopów z Barcelony, którzy wszystko stracili zeszłego lata.

      Frodoí sprawił, że sytuacja ogólnej niepewności niespodziewanie uległa zmianie. W każdym swoim kazaniu starał się zwalczać strach wiernych, którzy mu zaufali. Chociaż miasto obiegała plotka, że hrabia Humfryd nie uznał decyzji o nadziale ziemi i może ją anulować, pokładali wiarę w prałacie, ponieważ nie mieli nic innego, czego by się mogli uchwycić. Alternatywą była tylko śmierć z głodu – wymieniali więc spojrzenia, by dodać sobie otuchy.

      Frodoí jeszcze się nie przyzwyczaił do wilgoci i nie chciał rezygnować z grubej kapy, która dodawała też powagi ceremonii pożegnania. Miał za sobą dni intensywnej pracy z pisarzami. Każda głowa rodziny musiała przedstawić świadków, potwierdzających ich uczciwość i chrześcijańskie postępowanie. Teraz z pastorałem i w uroczystych szatach szedł tuż za niosącymi krzyże. Towarzyszyli mu liczni kanonicy i diakoni. Aby dodatkowo uczcić to wyjście, postanowił pokonać wraz z nimi część drogi. Niewolnik uroczyście prowadził konia biskupa.

      Obecni byli: wicehrabia, wikariusz i inni urzędnicy hrabiego. Kapitan Oriol i jego ludzie eskortowali kolonistów do pięciu miejsc w okolicach Montseny, gdzie mieli osiąść w pobliżu posiadłości biskupstwa w Riells i Bredzie. Ziemie, nieuprawiane od jakiegoś czasu, były żyzne, i jeżeli ludzie się pospieszą, będą mogli posiać pszenicę jeszcze przed nadejściem przymrozków.

      Sunifred sprawiał wrażenie zaniepokojonego, ale Frodoí go unikał. Chciał się pożegnać z niektórymi z kolonistów. Spotkał się z Janem i Ledą oraz z ich dziećmi. Kiedy się zbliżył, z szacunkiem ucałowali jego pierścień.

      – Masz dokument, Janie? Chociaż nie umiesz czytać, pilnuj go jak największego skarbu! Twoja rodzina będzie mogła zachować te ziemie przez całe pokolenia!

      Uwierzytelnianie sprzedaży i nadań należało do zwyczajów Gotów. Frodoí mówił dalej:

      – Ciągle jeszcze się modlę za waszą córeczkę Adę… niech się znajdzie wśród aniołów, u Boga. Pamiętaj, Janie: w dniu Świętego Feliksa dostarczysz dwie szynki, dwa kapłony i żeberka albo ich równowartość w ziarnie. Powinieneś pierwsze zbiory przekazać Kościołowi, gdyż one należą do Boga. To się wydaje dużo… ale ta ziemia jest naprawdę żyzna.

      Wicehrabia nie zgadzał się, żeby nadanie ziem łączyło się z przywilejami – hrabia nie zaakceptowałby aż takiej straty. Jeśli ziemia będzie hojna, te rodziny spełnią po prostu swoje obowiązki.

      – Tak zrobimy – przyrzekł Jan, starając się ukryć niepokój.

      – Księże biskupie, czy to prawda, że tam, dokąd idziemy, są smoki?

      Jan lekkim szturchnięciem skarcił Galderyka za to, że się odzywa bez pozwolenia. Frodoí się pochylił i zmierzwił czuprynę wystraszonego chłopca. To pytanie brało się z miejscowych opowiadań i legend, tak głęboko zakorzenionych w marchii, że nawet on nie wiedział, czy były prawdziwe, czy nie. Wśród pospólstwa w Anglii też mówiono o smokach, które niszczą klasztory, chociaż inni zapewniali, że te ruiny są skutkiem najazdów dzikich plemion z północy.

      – Nie powinieneś wierzyć we wszystko, co się opowiada, synku. – Wyjął z kieszeni mały srebrny krzyżyk. – Weź ten krzyżyk, Galderyku. Jeżeli go będziesz nosił, żaden smok nie odważy się zrobić ci krzywdy!

      – Ależ to zbyt wspaniały podarunek, panie – rzekła pokornie Leda. Synka obdarowano w tej chwili najcenniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek znalazła się w posiadaniu kogoś z jej rodziny.

      Frodoí ich pobłogosławił i ruszył dalej.

      Był niespokojny. Od czasu, kiedy Karol Wielki zdobył marchię, wiele takich przedsięwzięć jak to źle się kończyło.

      Eliza i Galí też tam byli.

      Biskup przywołał ich do siebie; nadal był zdziwiony tym, co zaszło. Galí ogłosił się spadkobiercą jakiegoś dużego domu w pobliżu Miracle. Starzy ludzie znali tę historię i znali starego Gombaua, wasala hrabiego Sunifreda, który uciekł, kiedy do miasta przybył Wilhelm z Septymanii. Wiedzieli o nim, że miał rodzinę w Vernet. Brakowało wprawdzie jakichkolwiek stosownych dokumentów, ale też nikt nie dostarczył żadnych świadectw przeciwko Galemu – i wicehrabia przekazał mu dom. Za radą mnicha Servusdei, który podobnie jak wszyscy bardzo lubił Elizę, załatwił na piśmie przekazanie jej dziesiątej części majątku jako wiano od męża, co było zgodne z gockim prawem. Galí nie mógł zatem nic zrobić bez jej zgody. Ale najbardziej zaskakujące było to, że mieli pieniądze na odbudowę domu, którą zresztą już rozpoczęli. To były srebrne monety, bite w Barcelonie. Frodoí, nic im nie mówiąc, zdołał zahamować śledztwo wicehrabiego i wikariusza, którzy za wszelką cenę chcieli poznać pochodzenie majątku. Teraz trzeba było tylko patrzeć w przyszłość.

      – Moi najbogatsi koloniści – powiedział biskup chytrze.

      – Biskupie… – Galí skłonił się dumnie. Był pięknie ubrany w krótką szkarłatną sukienną tunikę i hojnie obdarzał szerokimi uśmiechami tych, którzy musieli teraz odejść tak daleko.

      – Kiedy otworzycie wrota zajazdu?

      Galí spojrzał na Elizę, której oczy, pełne entuzjazmu, błyszczały jak gwiazdy.

      – Tawerna i kuchnia „Miracle” już niedługo będą gotowe, ale odbudowa piętra jeszcze potrwa – z werwą tłumaczyła Eliza. – No, i jeszcze trzeba naprawić dach, oczyścić z chwastów ogród, zbudować stajnię dla koni i…

      Frodoí nie dał jej skończyć. Eliza była wulkanem energii.

      – Jesteś prawdziwym błogosławieństwem dla tego miasta.

      Młoda kobieta się zarumieniła i spuściła oczy. Mimo iż miała tylko siedemnaście lat, to ona się najlepiej przystosowywała do sytuacji. Była nie tylko otwarta i zadowolona z życia, ale też dobrze płaciła ludziom za ich pracę – dzięki niej wielu mistrzów murarskich i cieśli w lepszym nastroju oczekiwało nadejścia zimy. Z wdzięczności razem z mężem obdarowali biskupstwo hojną dotacją, którą Frodoí od razu przeznaczył


Скачать книгу