Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz
być kapłanką z jednej z tych starych pogańskich legend, które ludzie jeszcze ciągle opowiadali.
Kiedy skończyła, zapadła cisza. Olej spłynął do glinianej misy. Wówczas Goda napełniła nim szklaną buteleczkę.
– Przybyłaś do Barcelony w dobrych zamiarach, Elizo. Ci, co się opiekują tym miastem, wiedzą to i pragną cię pobłogosławić. Weź ten olej i nigdy się z nim nie rozstawaj.
– Ależ… Kościół tego zakazuje!
– Moja rodzina zawsze tak robiła… i dlatego nasze miasto nadal istnieje. Rzymianie nie wznieśli go na chybił trafił. Póki żyję, będziemy szanować potęgę tego miejsca.
– Nie boicie się, że biskup Frodoí was potępi?
– Biskup też jest człowiekiem – odparła z błyskiem w oku – nikim więcej…
Elizę zafascynowała Goda – dojrzała, piękna, z charyzmą. Eliza postanowiła odważyć się poruszyć kwestię, która nie dawała jej spokoju:
– W dniu naszego przybycia do miasta mówiłam wam o pewnym rodzeństwie…
– O Isembardzie i Rotel z rodu Tenes. Płakałaś za nimi. – Goda podniosła głowę, żeby się przyjrzeć smutnej twarzy Elizy. – On żyje, ona chyba też, ale została pojmana przez Drogo.
– Ale Isembard? Gdzie on jest? – Eliza próbowała mówić obojętnym tonem, Goda jednak odgadła uczucia dziewczyny i położyła rękę na jej ramieniu.
– Ten młodzieniec jest częścią dawnej legendy, nadal żywej – mówiła dama trochę niejasno. – Ale nic mu nie jest, zajęli się nim starzy rycerze mieszkający w lasach, dawni wasale jego ojca i innych Kawalerów Marchii. Ci ludzie popadli w niedolę, podobnie jak ja, ale bronią się przed zapomnieniem. – Była wyraźnie rozgoryczona. Pojawienie się Isembarda przywołało tragiczną przeszłość. – Nauczy się być rycerzem, kiedy będą podążać śladami ostatniej tajemnicy marchii: chodzi o dzieci hrabiego Sunifreda, które zaginęły razem z ojcem naszego chłopca, Isembardem z Tenes.
Elizie odebrało mowę. Goda nie dała po sobie poznać większego entuzjazmu.
– Jeden Bóg wie, co z nim będzie, dlatego strzeż swojego serca!
Dziewczyną targały sprzeczne uczucia – między radością a smutkiem – i bardzo chciała już opuścić to miejsce.
– Ale dlaczego miałam się tu zjawić, pani?
– Chciałam cię poznać. – Oczy damy zalśniły dziwnym światłem. – Znaleźliście pieniądze w tym domu obok wieży Miracle, prawda?
Nie miało sensu zaprzeczać. Galí wszędzie się chwalił swoim niespodziewanie zdobytym majątkiem.
– Ten dom należał do dziadka mojego męża, to od niego Galí się dowiedział o jego istnieniu. Wyszłam za niego w dniu, kiedy wyruszyliśmy w drogę do Barcelony, by zacząć nowe życie.
– Jak się poznaliście?
Chciała to wiedzieć. Pragnęła wybadać, czy Eliza wie coś o związkach Galego z Drogo de Borr. Właśnie po to ją tu zaprosiła.
Eliza zaczęła opowiadać o swoim dziadku i życiu w zajeździe pana Oteria. Tam była szczęśliwa, tam czuła, że naprawdę żyje, nieważne, źle czy dobrze. Niewiele mówiła o Galím. Spokój szmaragdowych oczu Gody zachęcał Elizę do zwierzeń, i dziewczyna zdradziła jej, jak niespodziewanie zbudziło się w niej uczucie, kiedy poznała Isembarda z Tenes.
Wtedy Goda zapomniała, po co ją tu wezwała. Czerpała jak ze źródła młodości. I nieoczekiwanie pomiędzy dwiema kobietami narodziła się przyjaźń, głucha na dzielącą je różnicę stanu.
Usłyszały czyjeś kroki i rozwiała się magia, jaka była między nimi. Do kaplicy zszedł służący, który aż zadrżał na widok świętego miejsca swojej pani. Goda spojrzała na niego niechętnie. Nie wolno mu było tu wchodzić.
– Pani! Biskup powiedział prawdę – rzekł mężczyzna i spojrzał na Elizę. – Galí znowu poszedł do jednej z tawern przy Bramie Regomir, tam gdzie się spotykają informatorzy Drogo.
Eliza omal nie wypuściła z ręki flaszeczki z olejem. Spojrzała badawczo na Godę, jakby ta ją zdradziła.
– Śledzicie mojego męża?
– Drogo się nim posłużył, żeby się zbliżyć do biskupa – wyjaśniła Goda. – Możliwe, że teraz dla kolonistów jest to nieważne, ale tu chodzi o przetrwanie Barcelony, Elizo. Dlatego chcę wiedzieć, kto jest przyjacielem, a kto nie.
Ziemia usunęła się jej spod nóg. Galí przynajmniej co do jednego miał rację: szlachta się nimi posługiwała. Zarazem wieść o tym, że mąż jest teraz w jakiejś tawernie, mocno ją zaniepokoiła. O tym właśnie mówiły plotki, których przed ślubem nie chciała słuchać.
Goda przypatrywała jej się z pobladłą twarzą.
– Feliksie, sprowadź innych i idź z nią. Wyciągnij stamtąd Galego, nim będzie za późno.
Galí wszedł do niechlujnej tawerny znajdującej się blisko Bramy Regomir i drewnianymi schodami dostał się do starej piwnicy z podłogą ułożoną z głazów w kształt kłosa. Smród zjełczałego tłuszczu i ludzkich wydzielin był nie do wytrzymania. Na jego widok Baldia rozchyliła nieco szerzej brudną koszulę i podeszła bliżej, pewna, że ubiją interes.
– Później! – mruknął i brutalnie ją odepchnął.
Kobieta zaczęła coś mamrotać pożółkłymi ustami. Miała skołtunione włosy i śmierdziała męskim potem. Była młoda, młodsza niż on, ale życie, jakie prowadziła, szybko ją zniszczyło. Galí wybierał właśnie Baldię, gdyż jej smętny wygląd sprawiał, że przy niej czuł się silniejszy. Zupełnie inaczej niż u boku swojej pięknej żony, która pewnie teraz zasiadała do stołu w jakimś bogatym domu w mieście. Eliza była swobodna i śmiała, tu w Barcelonie także ceniono ją bardziej niż jego. Nie mógł tego znieść. Potrzebował jej jednak w kuchni w ich zajeździe. W istocie po to wyciągnął dziewczynę z tawerny Oteria.
Galí wiedział, dokąd się udać, kiedy chciał o niej zapomnieć. Zaraz po przybyciu do Barcelony zaczął bywać w najbardziej obskurnych, szemranych tawernach i niebawem się dogadał z Calortem, odrażającym typem, który przekazywał informacje panu Drogo de Borr. Opowiedział mu o ich spotkaniu w lesie i tak nawiązały się pomiędzy nimi pewne stosunki. Galí miewał już do czynienia z ludźmi tego pokroju i wiedział, co robić; by zyskać jego zaufanie, zgodził się dostarczyć biskupowi wiadomość w zamian za to, że tamten mu pokaże najlepsze meliny w okolicach Bramy Regomir.
Miał majątek, zatem uważał się za kogoś ważnego, i z radością odkrył, że w całej Barcelonie nie ma lepszego od niego gracza w kości. W taki właśnie sposób zdobył przecież swoją piękną żonę, a teraz w tym nowym mieście powiększał zdobyty majątek. Z czasem, jeżeli zajazd się okaże dobrym interesem, stanie się bogaczem i wtedy będzie mógł się pozbyć Elizy, unieważnić małżeństwo i poślubić jakąś damę ze szlachetnego rodu.
– Nasz potentat z Carcassonne! – wrzasnął ktoś z głębi tawerny.
Obojętny na wybuchy śmiechu Galí podszedł do człowieka w brudnej czarnej kapocie, siedzącego obok innych. Popatrzył smętnie na skórzany kubek i kości rozsypane na stole.
– Chcesz zagrać? – Calort, widząc jego tęskne spojrzenie, roześmiał się lekceważąco. – Twoja piękna małżonka prosiła pewnie, żebyś spełnił jakiś jej kaprys?
Prowokacja odniosła skutek: Galí rzucił na stół ciężką sakiewkę.
– Nawet mi o niej nie wspominaj!
Inni aż zawyli wobec takiej zuchwałości.
– Biskup