Czarny świt. Paulina Hendel
Sok jest w lodówce… – zająknął się Adrian.
– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto w tej chwili potrzebuje soku? – warknął lekarz.
Bliźniak wzruszył ramionami, podczas gdy Waldemar nalał sobie koniaku zarezerwowanego specjalnie dla babci Janiny.
– Myślałem, że wyjechaliście – rzucił do Gauzy, który właśnie wtaszczył do baru walizkę.
– Ale wróciliśmy. – Chruszczyński wychylił szklankę i napełnił ją ponownie do połowy.
Adrian policzył w myślach do dziesięciu. Dlaczego ten durny Seba myślał, że może ograć w karty takiego starego wyjadacza? Teraz do końca życia będą musieli dostarczać mu napoje!
– Mieliśmy mały problem z domem – wyjaśnił nieco zawstydzony Bronisław.
– Mały?! – wrzasnął Waldemar, z hukiem odstawiając szklankę na bar. – Ta wiedźma nas wyrzuciła!
– Gwoli ścisłości: sam siebie wyrzuciłeś. I teraz nie bardzo mamy gdzie się podziać… – Gauza spojrzał wyczekująco na Adriana.
– Ja… nie… Seba… – zaczął się jąkać bliźniak. – Jak brata wypuszczą z dołka, to wtedy o tym pogadamy – postanowił. – Na razie możecie zostać… – Wyobraził sobie tę dwójkę mieszkającą w barze otwartym dla klientów i aż mu się zrobiło ciemno przed oczami. – Na poddaszu. Tak, tam mamy wolne miejsce.
– Dziękujemy. – Gauza uśmiechnął się z wdzięcznością. – Będziemy waszymi dłużnikami.
Adrian machnął ręką.
– Rozmawiałeś z Feliksem? – zapytał Waldemar.
– Od wczoraj nie. – Pokręcił głową.
Bliźniak był zły na żniwiarza i… odrobinę, ale tylko odrobinę, się go bał. Poprzedniej nocy sprawiał wrażenie tykającej bomby, której naprawdę niewiele brakowało, aby wybuchnąć.
– Chodźcie, pokażę wam to poddasze – zaproponował.
Na górę wiodły wąskie i strome drewniane schody, a samo poddasze było raczej stryszkiem o niskim stropie, zawalonym najróżniejszymi gratami.
– Nada się – orzekł Waldemar. Musiał oprzeć się o drewniany filar, żeby się nie przewrócić.
– Jego żona upomniała się o dom, który tak naprawdę należał do niej – wyjaśnił szeptem Gauza.
– Przerąbana sprawa – westchnął Adrian.
Lekarz padł na zakurzoną kanapę i mamrotał pod nosem przekleństwa pod adresem swojej małżonki, Bronisław podjął się trudu ogarnięcia poddasza, a Adrian zaniósł tam ich bagaże.
– Bar otwarty, w środku żywej duszy, aż się prosi, żeby was okraść! – usłyszał, kiedy zszedł.
Janina stała na środku ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i tupała nerwowo stopą.
– W miejscu, gdzie został zabity ten Jan Nowak, znaleziono zapalniczkę Sebastiana – powiedziała. – Możesz mi wyjaśnić, skąd ona się tam wzięła?
Adrian wzruszył ramionami.
– Seba zgubił ją kilka dni temu, może tam mu wypadła…
– Myślałam, że jesteście mądrzejsi i nie zostawilibyście tak oczywistych śladów.
– Babcia, ale to naprawdę nie my go zabiliśmy!
– To skąd ta zapalniczka?! – zdenerwowała się Janina.
– Nie wiem – jęknął Adrian, osuwając się na krzesło.
Bał się o brata jak cholera. A jeszcze bardziej tego, że już na zawsze zostanie sam.
– Co robisz? – warknęła Janina, kiedy sięgnął po telefon.
– Nie wiem, poszukam go w internecie, może się chociaż dowiem, co to za koleś – burknął.
Co prawda nie miał na to większych nadziei, ale w tej chwili musiał się czymś zająć.
– Chwila… – Nerwowo wyprostował się, kiedy zobaczył zdjęcie młodego faceta w okularach na jednym z portali społecznościowych. – Johnny Nowak… – Zaczął szukać innych fotografii, aż znalazł taką, na której było widać całą tę paskudną gębę. – Ten koleś usiłował wymusić na dziewczynach haracz! – wybuchnął. Poderwał się na równe nogi, aż krzesło przewróciło się i trzasnęło o podłogę.
– Zabiliście go, bo chciał haracz?!
– Nie, babcia, już ci mówiłem, że to nie my. Ale ten koleś był tu w barze! A my go pogoniliśmy! Może wtedy zwinął zapalniczkę?
Od razu wybrał numer Klary. Miał nadzieję, że ona widziała więcej niż on.
– No tak, facet ukradł tę zapalniczkę – potwierdziła dziewczyna, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– To dlaczego nic mi nie powiedziałaś?!
– Bo nie było kiedy. Tyle się ostatnio działo… A Tośka nakręciła nawet filmik. Chciałyśmy wam go pokazać, ale potem Feliks nas wyrzucił z domu.
– Jesteś najlepsza! – ucieszył się.
– Słuchaj, musimy poga… – zaczęła.
– Później zadzwonię! – przerwał jej, rozłączył się i wybrał numer Tosi, ale ta albo była poza zasięgiem, albo miała wyłączony telefon.
– Babciu, wyciągniemy go! – Bliźniak, radosny jak dziecko, porwał Janinę w ramiona i podniósł ją. – Jest dowód na to, że ten koleś ukradł tę pieprzoną zapalniczkę!
¢
Magda weszła do domu, chłonąc jego znajomy zapach. Tyle nocy spała w lasach Nawii przy ognisku, że teraz budynek zdawał się mały i ciasny, a ona zaczynała cierpieć na klaustrofobię w zamkniętych pomieszczeniach.
– Gdzie byłaś? – naskoczył na nią od progu Feliks.
– U rodziców… w mieście…
– I nie przeszło ci przez myśl, że ci wariaci z poprzedniej nocy mogliby chcieć się na tobie zemścić?!
Uśmiechnęła się i zbyła jego obawy machnięciem ręki, po czym skierowała się do piwnicy.
– Ja mówię poważnie – nie ustępował żniwiarz, krocząc za nią jak troskliwa kwoka. – Martwiłem się.
– Spokojnie, nikt nie chciał mnie linczować. – Zaczęła przeglądać pudła z ich zapasami. – Trzeba będzie wysłać kogoś po zioła na łąkę.
– Niby kogo?
– No tak… wszystkich przepędziłeś – przyznała. – W takim razie ty pojedziesz po zapasy.
– Magda, ja…
Wzięła do rąk swoją dawną włócznię, którą zdobyła po zabiciu dzikiego myśliwego.
– Bomba! – Uśmiechnęła się szeroko, przejeżdżając palcami po ostrzu. – Żebym miała coś takiego w Nawii – rozmarzyła się. – O, to też się przyda.
Wzięła szpadel i z włócznią pod pachą wyszła z piwnicy i ruszyła do ogrodu. Feliks wciąż deptał jej po piętach.
– Musimy pogadać o… niej – naciskał. – W jakich okolicznościach zdobyłaś to ciało? Czy zatarłaś ślady? Zabiłaś kogoś? Potrzebujesz nowych dokumentów…
Odwróciła