Czarny świt. Paulina Hendel
cisza.
– A więc w końcu wróciłaś po swoje – odezwał się Waldemar.
– Babcia zapisała mi ten dom w testamencie jeszcze przed naszym ślubem, a więc należy tylko do mnie.
Wzruszył ramionami.
– Przez lata płaciłam za niego podatek, nie oczekując niczego w zamian, ale myślę, że pora, abyś znalazł coś swojego. Tym bardziej że potrzebuję pieniędzy na rozkręcenie własnego biznesu. Ile czasu chciałbyś dostać na wyprowadzkę?
Waldemar wstał.
– Odkupię go od ciebie.
– Nie sądzę, że masz tyle pieniędzy. – Rozejrzała się po pokoju i spojrzała wymownie na jego stare, zniszczone ubrania.
– To będę cię spłacał w ratach.
– Potrzebuję całej kwoty w gotówce.
Wiedziała, że zachowywała się właśnie jak nieczuła suka i była o to zła na samą siebie. Ale z nim trzeba było postępować twardo. Nic innego do niego nie przemawiało.
– Aneczko… – Spróbował złapać ją za ramiona, ale wionęło od niego alkoholem, więc gwałtownie się cofnęła.
– Nie aneczkuj mi tu! – wybuchnęła. – Ten dom jest mój i proszę cię, żebyś się wyprowadził! Powiedz mi, ile czasu na to potrzebujesz, a jak nie będziesz współpracował, to wezwę policję!
– I do tego właśnie sprowadza się nasze małżeństwo, co? – zapytał, a w jego głosie pobrzmiał smutek. – Do nasyłania na siebie policji?
– Mam ci przypomnieć, że to ty odepchnąłeś mnie od siebie? Chciałam, żebyś chodził na terapię, na odwyk. Byłam gotowa płacić za drogich psychologów, żeby ci pomogli! Ale ty to wszystko odtrąciłeś! Przez tyle lat trwałam przy tobie, ale ty tego nie chciałeś!
– To znalazłaś sobie innego – mruknął.
– A żebyś wiedział! – Poniosły ją emocje, ale on wyzwalał w niej wszystko to, co najgorsze. – Robert to porządny, troskliwy mężczyzna i cieszę się, że mam w życiu kogoś, na kim mogę polegać!
– No tak, bo ja zawsze byłem do niczego!
Waldemar podszedł do barku i zaczął wyjmować z niego najróżniejsze butelki z podejrzaną zawartością.
– Nie o to mi chodzi, ale kiedy się zagubiłeś i nie chciałeś pomocy…
– Nie musisz się o to już martwić. Teraz doskonale wiem, gdzie jestem i czego chcę od życia.
Wyjął z szuflady reklamówkę i zaczął do niej pakować swój sprzęt medyczny oraz pojemniki z jakimś zielskiem.
– Co ty robisz? – zapytała w końcu Anna, patrząc na jego ruchy, przepełnione wściekłością.
– Wyprowadzam się! Przecież tego chciałaś!
– Nie, Waldemar, nie w ten sposób. Mieliśmy porozumieć się jak dorośli…
Jednak do niego nic już nie docierało.
– Gauza! Pakuj się! – wrzasnął.
Jego przyjaciel wszedł do pokoju, niosąc przed sobą talerz z ciastem jak tarczę.
– Zwariowałeś?! Teraz?
– Tak, teraz! To jest dom Anny i jaśnie pani nie życzy sobie w nim pijaka i schizofrenika.
– Ja wcale nie… – chciała zaprzeczyć.
– Waldemar, mamy za dużo rzeczy, żeby tak za jednym zamachem zabrać wszystko. – Gauza usiłował go uspokoić.
– To weź to, czego najbardziej potrzebujesz, potem przyjedziemy po resztę.
– I dokąd chcesz iść?
– Pojedziemy do Wiatrołomu! Ten idiota nas wyrzucił, ale przekoczujemy w barze albo u tej twojej Janiny.
Lekarz wymaszerował z pokoju, głośno tupiąc, wspiął się po schodach i tam, sądząc po odgłosach, zaczął pakować kolejne rzeczy.
– Przepraszam za niego – powiedział cicho Bronisław. – Ostatnie dni były dla niego ciężkie…
– On zawsze ma ciężkie dni – prychnęła ze złością Anna.
Gauza nie kłócił się, skinął tylko głową ze smutkiem.
– Teraz zabierzemy najpotrzebniejsze rzeczy, a po resztę przyjedziemy za jakiś tydzień. Będzie to pani odpowiadało?
Skinęła głową.
– I tak nie sprzedam tej rudery szybciej, więc możecie mieć nawet miesiąc.
– Dziękuję.
Odprowadził ją do drzwi. Dalej ruszyła sama, a jej obcasy stukały na chodniku. Zatrzasnęła się w samochodzie i zacisnęła mocno dłonie na kierownicy. Ta rozmowa w ogóle nie poszła tak, jak to sobie zaplanowała. Ale cóż, przynajmniej efekt był taki, na jaki liczyła – będzie mogła sprzedać dom.
Właśnie wtedy przypomniało jej się to smutne spojrzenie Gauzy. Może ostatnie dni były dla nich naprawdę trudne? Byli w Wiatrołomie, a każdy w kraju chyba już słyszał o tej wichurze. Były nawet jakiś zgony. A jeśli kogoś stracili? Potrząsnęła głową. Niemożliwe, Waldemar nie miał przyjaciół, tylko kumpli od kieliszka, po kim niby miałby rozpaczać? Jednak ten Bronisław zdawał się kimś bliskim dla niego… Może jej mąż się zmienił?
– Niemożliwe – szepnęła, a następnie odpaliła silnik i ruszyła na poszukiwania hotelu.
¢
Feliks otworzył oczy. Wszystko go bolało, od rany na ramieniu po guza na czole. Odwrócił głowę i zerknął na zegarek.
– Już jedenasta?! – sapnął, zrywając się z łóżka.
Od razu popędził do pokoju Magdy. Musiał się upewnić, że wróciła, że wydarzenia z poprzedniej nocy nie były tylko snem. Nie zastał jej, ale bałagan zostawiony w całej sypialni sugerował, że tu była, a jej nowe wcielenie nie należało do czyściochów.
Zszedł do kuchni i znalazł tam lakoniczną kartkę: Poszłam do rodziców. Buziaki.
– Po całym mieście pałętają się ludzie, którzy wczoraj chcieli mnie powiesić! – zezłościł się. – Ona groziła im z łuku! I poszła tam zupełnie sama! Jak ją dopadną…
I wtedy zdał sobie sprawę z tego, że raczej to oni powinni się jej bać, ponieważ wróciła inna. I nie chodziło tu o zmianę ciała. Pogańskie zaświaty odcisnęły na niej swoje piętno.
Zadzwonił do niej, jednak odezwała się poczta głosowa. No tak, jej telefon leżał rozładowany w szufladzie. Jeżeli miała nowy, nie podała mu numeru. Powinien jej poszukać? Zaparzył sobie herbatę i opadł na krzesło. Jeżeli poszła do rodziców, nie chciał im przeszkadzać.
Zresztą musiał sobie poukładać to wszystko w głowie. Będzie trzeba zadzwonić do innych i przeprosić ich za swoje zachowanie. Teraz, gdy świeciło jasne słońce, miał wyrzuty sumienia, że przepędził przyjaciół i rodzinę ze swojego domu w tak niemiły sposób. Najpierw wybrał numer Tosi, ale odezwała się poczta głosowa. Pewnie wyłączyła telefon, bo wciąż się gniewała. Adrian był poza zasięgiem, a z Janiną w ogóle nie miał ochoty rozmawiać.
– Czego chcesz? – W słuchawce rozległ się grobowy głos Waldemara.
– Dojechaliście bezpiecznie do domu?
– Taa… – burknął lekarz.
–