Czarny świt. Paulina Hendel

Czarny świt - Paulina Hendel


Скачать книгу
sobie kilka kromek i zaczęła smarować je masłem.

      – Obecnie istnieje naprawdę szeroki wachlarz możliwości, jeśli chodzi o spreparowanie takich filmików. Ludzie wbrew pozorom będą podchodzić do tego dość sceptycznie. Ja chyba nie lubię masła. – Powąchała kanapkę i skrzywiła się.

      – Szybko żeś się zorientowała – stwierdził, biorąc ją od niej.

      Położył na wierzch kawałek szynki i zaczął jeść.

      – Poza tym ta plotkara Janina jakimś cudem dowiedziała się, że przedwczoraj chcieli mnie zlinczować, i za to też mi się dostało. Jakby to w ogóle była moja wina!

      – Bo bycie miłym nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem – odparła, odkrawając kolejny kawałek chleba.

      – No i mam zakaz pojawiania się dziś na mszy.

      – Jakiej mszy?

      – W południe będzie uroczysta msza za dusze zmarłych w ciągu ostatniego tygodnia.

      – I tam właśnie pójdziemy – orzekła z zadowoleniem.

      – To nie jest dobry pomysł. – Pokręcił głową.

      – Musimy trzymać rękę na pulsie, wiedzieć, co dzieje się w mieście. A poza tym powinieneś wyjść do ludzi i spojrzeć im prosto w oczy. Niech widzą, że nie masz czego się wstydzić. Bo jeżeli będziesz chował się w domu za dnia, a nocą wychodził w podejrzanych celach, tylko utwierdzisz ich w przekonaniu, że jesteś co najmniej psychopatą, a może i zimnokrwistym mordercą.

      Ewidentnie nie podzielał jej zdania. Jednak jego dotychczasowe metody pracy zawiodły, więc nie miał tu za wiele do powiedzenia. Zresztą Magda przecież już „odbyła pogawędkę” z największymi wichrzycielami. Nie sądziła, że ktokolwiek inny będzie na tyle odważny, żeby publicznie rzucać oskarżeniami w biały dzień podczas mszy za zmarłych.

      W kuchni rozległa się wesoła melodyjka.

      – Ty ciągle masz ten sam dzwonek? – zapytała, krzywiąc się.

      – Znowu Emilia – westchnął, ciężko patrząc na wyświetlacz. – Co? Jaki dziennikarz? Aaa… dobra, już ci ją daję.

      Wepchnął telefon Magdzie.

      – Córeczko, jest u mnie pan z lokalnej gazety i twierdzi, że ma przeprowadzić ze mną wywiad – powiedziała niezbyt zadowolonym tonem Emilia. – Możesz mi wyjaśnić, o co chodzi?

      – O nową rubrykę w gazecie, na temat ciekawostek z ludowych wierzeń.

      – A mianowicie? – zapytała tonem, który kiedyś miał oznaczać: „teraz muszę być miła, ale pogadamy w domu…”.

      – W pierwszym artykule na przykład możesz opowiedzieć o podstawowych metodach zabezpieczania domu przed demonami.

      – Nie jestem pewna, czy to konieczne…

      – Mamo, demony nie odejdą. Na dobre zagnieździły się w naszym mieście. A prawie każdy w Wiatrołomie czyta tego szmatławca, więc niech się chociaż odrobinę doedukują w kwestii zapomnianych środków apotropeicznych. Kto wie, może dzięki temu uratujemy komuś życie. A nikt nie będzie chciał nas linczować za „dawne ciekawostki”.

      – À propos linczu…

      – Eee, wiesz co, muszę kończyć – przerwała jej. – Kocham cię. I liczę na ciebie.

      Oczami wyobraźni widziała, jak Emilia wzdycha ciężko i kręci głową, odkładając telefon, a potem szeroko uśmiecha się do dziennikarza. Magda wierzyła, że jej mama poradzi sobie z tym zadaniem.

      Rzuciła telefon Feliksowi i z kanapką w garści skierowała się do wyjścia.

      – A ty dokąd? – zapytał.

      – Przebrać się w coś odpowiedniego na mszę.

      – Będziemy jeszcze mieli przez ciebie kłopoty, zobaczysz.

      – Kłopoty to były i beze mnie – stwierdziła, wbiegając po schodach.

      ¢

      Feliks czuł na sobie nieprzyjazne spojrzenia. Słyszał wrogie szepty.

      – Patrzcie, kto przyszedł…

      – …jak on śmie tu się pokazywać…

      – …co za bezczelność…

      Wśród zebranych na rynku nie dostrzegł twarzy tych, którzy niemal go przedwczoraj zabili, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko oni z chęcią zobaczyliby go wiszącego na drzewie albo choć aresztowanego. Plotki, szczególnie te krwawe i pełne przemocy, szybko się rozchodzą, i teraz co najmniej połowa Wiatrołomu była przekonana o jego winie.

      Magda pewnie kroczyła u jego boku, jakby całe miasto należało do niej. Dla niej to było znacznie prostsze – nikt nie znał jej w tym nowym, rudym wydaniu. Była po prostu kolejną bezimienną osobą w tłumie. Dobrze, że dała się namówić, aby ten swój łuk zostawić w domu. No i zdjęła z głowy wianek. Żniwiarz był w stanie uwierzyć w jego magiczne właściwości, ale nie wypadało zakładać go na mszę.

      – Morderca! – usłyszał.

      Odwrócił się gwałtownie, ale wszystkie spojrzenia były skierowane gdzieś indziej.

      – Olej ich – poradziła Magda.

      Na skraju skwerku ustawiono niewielką scenę. Zazwyczaj odbywały się na niej różne przedstawienia, grały małe zespoły muzyczne. Dziś jednak miejscowy proboszcz przygotowywał się tu do odprawienia mszy.

      Wokół zbierał się wciąż rosnący tłum. Dwójka żniwiarzy zaś krążyła wokół niego, udając, że szuka miejsca z dobrym widokiem na scenę.

      – Widzisz policję? – zagadnęła półgębkiem Magda.

      Żniwiarz rozejrzał się. Dwóch funkcjonariuszy stało niedaleko podestu, dwóch innych w przeciwległym rogu placu. Wiedział też, że kilkoro kieruje ruchem na ulicach – najbliższe drogi zostały zamknięte na czas mszy.

      – Nie za wielu ich – odparł.

      – I to by było na tyle, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo – mruknęła.

      – Przecież i tak jest ich dużo więcej niż zazwyczaj. A poza tym za dnia ludzie są bezpieczni…

      – Jesteś pewien, że są?

      – Nie, Magda, już niczego nie jestem pewien – rzucił z dużo większą nutą goryczy, niż zamierzał.

      – Według opinii publicznej po okolicy grasuje psychopatyczny morderca, mogliby się bardziej postarać.

      Nagle Feliks poczuł uderzenie w plecy. Ktoś zdzielił go czymś po nerkach, i to na pewno nie było przypadkowe. Gwałtownie odwrócił się i złapał łokieć lecący teraz prosto na jego brzuch. Zadziałał instynktownie, bez udziału świadomej woli, a sekundę później jakiś młody mężczyzna leżał na ziemi, przyciśnięty butem żniwiarza.

      – Pojebało cię?! – wrzasnęła tleniona blondynka, która przesadziła z solarium.

      Wzięła zamach torebką, w której nosiła chyba same cegły, i uderzyła nią w ramię Feliksa.

      – Zostaw go, ty chory pojebie! – wrzeszczała, biorąc kolejny zamach.

      Niespodziewanie poleciała do tyłu i z hukiem usiadła na bruku, rozglądając się wokół wytrzeszczonymi oczami.

      To Magda szarpnęła za jej torebkę, po czym spokojnie zniknęła w tłumie.

      Feliks natychmiast puścił łepka, który


Скачать книгу