Czarny świt. Paulina Hendel

Czarny świt - Paulina Hendel


Скачать книгу
Tutaj wszystko inaczej smakowało, inaczej pachniało, nawet było inne w dotyku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w świecie zmarłych tkwiła w zawieszeniu pomiędzy śmiercią a życiem. Czuła ból, strach, a czasem nawet radość, lecz to nie było życie – nie dla niej.

      Z wnętrza domu dobiegło ją gniewne sapnięcie, ciężkie kroki i po chwili tuż obok niej pojawił się Feliks.

      – Co to ma znaczyć? – zapytał, pokazując jej telefon.

      Włączył dość niewyraźny filmik nagrany trzęsącą się ręką. Widać na nim było biegającą po ulicy końską czaszkę na pajęczych nóżkach. Ktoś na chwilę zasłonił kadr, później pojawiła się w nim Magda, która wyjęła z oczodołu czaszki strzałę.

      – Mają takie dobre telefony, a nie potrafią porządnie nic nakręcić – stwierdziła.

      – Że co proszę? Przecież jak byk widać nawiego i ciebie! – zdenerwował się Feliks. – Co to w ogóle za stwór?

      – Koński łeb. Nie jest zbyt groźny.

      Feliks opadł na schody i zwiesił głowę.

      – Czy ja niczego cię nie nauczyłem przez te wszystkie lata?

      – Żniwiarzom trudno jest iść z duchem czasu – podjęła, ostrożnie ważąc słowa. – Doskonale to rozumiem. Rozumiem też twoją niechęć do ogłaszania wszem wobec, kim jesteś i czym się zajmujesz. Kiedyś była konieczna. Jednak po raz setny powtarzam, że od trzynastego księżyca wszystko się zmieniło.

      – Magda, nic się nie zmieniło oprócz liczby demonów – jęknął. – Nadal możesz być aresztowana za…

      – Za co? Za zastrzelenie końskiej czaszki?

      Feliks sapnął cicho, nie mogąc najwyraźniej znaleźć riposty.

      – Po prostu bądź ostrożna, dobrze? I uwierz, że przerabiałem już niejeden lincz.

      – Bo nie masz takiego uroku osobistego jak ja. – Mrugnęła do niego okiem.

      ¢

      Anna Chruszczyńka naparła całym barkiem na drzwi, aż te wreszcie się otworzyły. W twarz buchnął jej fetor stęchlizny i rzadko pranych ubrań. Natychmiast weszła do środka i otworzyła wszystkie okna. Wciąż zżerały ją wyrzuty sumienia. Od lat robiła wszystko, żeby zapomnieć o Waldemarze, i od lat czuła się winna jego upadku. A przecież starała się być dobrą żoną, chciała go słuchać… ale on nie chciał mówić. Topił smutki w alkoholu, a ona nie wiedziała, co go gnębiło. Odsuwał się od niej, jakby jedną nogą był w zupełnie innym świecie, do którego ona nie miała wstępu. Aż pewnego dnia uznała, że jeżeli sama nie chce stoczyć się na dno, powinna zakończyć to małżeństwo.

      – Odchodzę – tak mu wtedy powiedziała.

      Siedział nad pustą szklanką i nawet nie podniósł głowy. Miała nadzieję, że ją zatrzyma, powie cokolwiek, ale on tylko wzruszył ramionami, tak jakby była dla niego nikim. Do tej pory pamiętała to palące poczucie straty, żal i wściekłość.

      Pociągnęła nosem i otarła wierzchem dłoni łzę. Była kobietą sukcesu, miała przed sobą zadanie – odejście z firmy i założenie własnego biura geodezyjnego – a wspominanie przeszłości nic jej nie da. Jednak to nie było takie proste. Z daleka od Czarnej Wody potrafiła zapomnieć o tamtym życiu, lecz w tym domu ono wręcz krzyczało do niej z każdego kąta. A to, że Waldemar nie zmienił tu nic przez ostatnie dwadzieścia lat, wcale nie pomagało.

      Zabrała się do sprzątania. Skoro chciała sprzedać dom, musiała doprowadzić go do porządku. W jednej z szuflad znalazła stary album i skończyło się na tym, że wylądowała w fotelu, roniąc nad nim łzy. I kiedy ktoś zaczął dobijać się do drzwi, z pewnym zaskoczeniem uświadomiła sobie, że znów jest w domu swojej młodości, tylko teraz ma prawie pięćdziesiąt lat. Pewnie jakiś koleżka wpadł na popijawę – pomyślała z ironią. Zignorowała pukanie, ale przez kolejne kilka minut było tak natarczywe, że musiała zebrać się w sobie, wstać z fotela i uświadomić pijaczka, że w tym miejscu już nie spożywa się alkoholu.

      Przechodząc przez przedpokój, zerknęła na swoje odbicie w lustrze, otarła zaschnięte na policzkach łzy, przygładziła włosy i otworzyła drzwi.

      – Panie Walde… – zaczął stosunkowo młody, rosły mężczyzna. – Kim pani jest? – zapytał oskarżycielskim tonem.

      – Żoną Chruszczyńskiego – odparła oschle, mierząc wzrokiem gościa oraz dziewczynę zawieszoną na jego ramieniu.

      – Potrzebujemy pomocy. – Łepek prawie wepchnął Annę w głąb korytarza, minął ją i zawlekł swoją pijaną w sztok koleżankę do salonu.

      – Waldemara nie ma. – Anna stłumiła w sobie strach i ruszyła bojowym krokiem za nim. – Wyprowadził się, ten dom nie należy do niego, a ja nie życzę sobie …

      Przerwała, kiedy zobaczyła krew lejącą się z przedramienia dziewczyny. Jej głowa zwieszała się na klatkę piersiową, a z ust płynął bełkot.

      – Co jej się stało?

      – Potrzebujemy pana Waldemara – upierał się łepek, powtarzając to jak mantrę.

      – Nie ma go! Wyjechał!

      – Ale… – W jego oczach pojawił się strach.

      – Ta dziewczyna nie potrzebuje pijanego felczera, ale pogotowia! – wybuchła Anna. Jedna sprawa to przeganiać pijaczków, a zupełnie inna wyrzucić z domu ranną. Sięgnęła po telefon i wybrała numer.

      – Ale… nie… – zająknął się łepek. – Oni…

      Rozejrzał się rozpaczliwie po pokoju, jakby oczekiwał, że Waldemar ukrywa się w jakimś zakamarku.

      – Co jej się stało? – zapytała twardo Anna.

      Chłopak zamrugał, widać było w jego spojrzeniu, że trybiki w mózgu zaczęły się obracać.

      – Nie wiem – powiedział. – To siostra kolegi, znalazłem ją w parku i tu przyprowadziłem, bo było najbliżej.

      Anna wzruszyła ramionami. Porachunki patologii to nie jej sprawa. Usłyszała trzask w słuchawce.

      – Dobry wieczór – odezwała się. – Potrzebuję karetki na adres…

      ¢

      Najbliższa latarnia zamrugała, zatrzeszczała, a potem zgasła. Magda i Feliks wymienili spojrzenia.

      – Myślisz, że to on? – zapytała dziewczyna.

      – Ponoć ty się lepiej teraz znasz. A poza tym ta lampa szwankuje już od lat.

      Magda pokręciła głową.

      – To on – szepnęła.

      Po ulicy snuł się strzęp czarnej mgły. Trudno było go dostrzec, ale dla kogoś, kto nie raz spotykał cienistych i dotarł do samego serca pustkowi, stanowił pewny znak.

      Dwoje żniwiarzy poderwało się z betonowych stopni i wyszło na chodnik.

      Byli tylko oni, uśpione miasto i władca zaświatów. Magda podejrzewała, że wujek właśnie myśli o tym samym co ona – nie dali rady Niji, gdy było ich czworo żniwiarzy i jeden człowiek, jak mają sobie poradzić teraz?

      – Cieszę się, że jesteśmy tu razem – powiedziała cicho. – Jeżeli ktoś ma chronić moje plecy, to tylko ty.

      Nic nie odpowiedział, tylko skinął głową, ale wiedziała, że jej słowa wiele dla niego znaczyły. Szkoda tylko, że wolałabyś mieć przy sobie Pierwszego – niespodziewanie pojawiła się w jej głowie taka


Скачать книгу