Czarny świt. Paulina Hendel

Czarny świt - Paulina Hendel


Скачать книгу
później, siedząc w pędzącym ku Warszawie aucie, Tosia miała ochotę nakrzyczeć na samą siebie. Normalnie milusi słodziak! – myślała. Może i nie jest złą istotą, ale nie ceni ludzkiego życia tak, jak powinien. On jest jak dzikie zwierzę, którego nie da się udomowić.

      ¢

      Magda już z daleka usłyszała charakterystyczny syk.

      – No pozabijam normalnie – stwierdziła, po czym przyspieszyła kroku.

      Kiedy tylko minęła dom sąsiadki i wyjrzała zza gęstych krzewów, zobaczyła kilku łepków mażących sprejem po jej domu. Wystarczyło kilka sekund, aby bezgłośnie do nich podeszła.

      – Dobrze się bawicie? – warknęła.

      Puszka z grzechotem spadła na ziemię, a czwórka młodocianych wandali aż podskoczyła.

      – Gówno cię to obchodzi – mruknął jeden z nich, kiedy okazało się, że to tylko drobna dziewczyna. Schylił się po sprej i spojrzał jej wyzywająco w oczy.

      – Spieprzaj stąd, jak nie chcesz, żeby on cię dorwał – poradził kolejny.

      Magda zerknęła na wyraźny czerwony napis: MORDERCA.

      – Ludzie bardzo wolno uczą się na własnych błędach – westchnęła.

      – Spadamy stąd – odezwał się kolejny łepek.

      – O nie, nie tak szybko. – Złapała go za łokieć.

      Spróbował się wyrwać, ale w przeciągu kilku sekund wylądował na ziemi, a Magda przyciskała jego klatkę piersiową kolanem.

      – Po pierwsze, Feliks nie jest mordercą, a po drugie, zaraz ładnie po sobie posprzątacie.

      Usłyszała kpiące prychnięcia.

      Mam nadzieję, że nigdzie nie polazł – pomyślała, po czym gwizdnęła głośno.

      W zaroślach mrugnęły czerwone oczy, po czym wyłonił się z nich wielki, czarny zwid. Młodociani wandale, przynajmniej ci, którzy jeszcze stali na nogach, już chcieli zerwać się do ucieczki.

      – Ja bym się nie ruszała – poradziła Magda.

      Zwid odsłonił poczerniałe zęby, z jego gardła dobył się niski warkot, a czwórka wandali znieruchomiała.

      – Jakby co, nie jest szczepiony, więc lepiej go nie denerwować. – Dziewczyna puściła do nich oko.

      ¢

      Feliks zaparkował na podjeździe i wysiadł z auta. Czterech młodzianów z żółtymi rękawiczkami i szmatami w dłoniach zrobiło na jego widok niepewne miny. Może nawet chcieli rzucić się do ucieczki, ale siedzący nieopodal zwid warknął cicho, więc znieruchomieli i wpatrzyli się we własne buty, co chwilę tylko rzucając spojrzenie na żniwiarza.

      – Udam, że tego nie widziałem – powiedział głośno Feliks, wskazując nieco rozmazany czerwony napis.

      Wyjął z bagażnika wiadro pełne roślin i wszedł do ciemnego, chłodnego przedpokoju. Z kuchni dobiegł go dźwięk metalu przejeżdżającego po ostrzałce.

      – Ty wiesz, że graffiti kiepsko zmywa się rozpuszczalnikiem? – zagadnął, stawiając wiadro na stole.

      – Uhm, już godzinę działają – stwierdziła lekko Magda, przejeżdżając opuszką palca po ostrzu włóczni. – Ale przecież nie mogłam ich tak od razu wypuścić. – Zerknęła na zegarek. – Niedługo dam im farbę, zobaczymy, jak przyjmie się na ścianę zalaną rozpuszczalnikiem.

      – Ten twój… pupil nie zrobi im krzywdy?

      – Nie wydaje mi się.

      – A on nie jest czasem głodny? Ty go w ogóle karmiłaś?

      – Przecież to zwid. Żywi się ludzkim strachem, nie psimi chrupkami – przypomniała.

      Feliks dyskretnie wyjrzał przez okno. Nawi położył się w trawie, ziewnął przeciągle, pokazując światu czarne podniebienie, skrzyżował przednie łapy i oparł o nie wielki łeb.

      – Nie jestem pewien, czy podoba mi się, że ten demon relaksuje się w moim ogrodzie.

      – Uratował mi życie, rzucając się na wieszczego, więc jak najbardziej mu się to należy.

      Żniwiarz zaczął rozkładać przywrotnik na blasze od piekarnika.

      – Swoją drogą to niesamowite, ilu ludzi zaczęło w ostatnich dniach widzieć nawich.

      – Ja z kolei dziwię się, że jest ich tak niewielu – odparła Magda, zabierając się do przeglądu strzał. – Po tym, co wydarzyło się w Wiatrołomie podczas mojej nieobecności, wszyscy powinni już widzieć demony. Ale ludzie są zbyt uparci, żeby dać wiarę czemuś, co uważają za wymysły zabobonnych wieśniaków. Tylko że ciężko ignorować coś, co noc w noc wychodzi na ulice mordować.

8744.jpg

      Tosia chłonęła wzrokiem znajome widoki. Zadbane domy, drogie samochody stojące na podjazdach, kwitnące ogrody, a wszystko to otoczone wysokimi murami, na których wisiały tabliczki informujące o monitoringu oraz firmach ochroniarskich. Właśnie tak jej sąsiedzi chronili się przed wścibskimi spojrzeniami oraz włamywaczami. Nikt z nich nawet nie przypuszczał, że ani wysokie ogrodzenie, ani ochroniarze, ani kamery nie uchronią ich przed tym, co czai się w mroku.

      – To tutaj – odezwała się, wskazując otwartą bramę.

      – Nie wiedziałem, że jesteś aż tak bogata – stwierdził Pierwszy.

      – Oliwia bardziej pasowała do mojej rodziny. – Wzruszyła ramionami.

      Teraz ten dom, ta okolica wydawały jej się obce. Jak mogła spędzić tu osiemnaście lat swojego życia? Miała wrażenie, że to wszystko było niczym nierealny sen. A rzeczywistość istniała tylko w Wiatrołomie, wśród żniwiarzy.

      Wyszukała na dnie plecaka klucze, otworzyła drzwi, wyłączyła alarm i zaprosiła Pierwszego do środka. Panowały tu przyjemny chłód i nienaganny porządek. W porównaniu ze starym, zagraconym i zatłoczonym domem Feliksa ten budynek sprawiał wrażenie pustego i sterylnego. W kuchni nie było nawet plamki tłuszczu – tu się nie gotowało. Cała rodzina zawsze jadła lunch w szkole, pracy albo na mieście. No właśnie, to było zabawne – nie jedli obiadów, tylko lunche. Tosia uniosła kącik ust, przypominając sobie, jak kiepsko się żywiła w ostatnich tygodniach.

      – Chcesz coś jeść? – Z przyzwyczajenia raczej niż z głodu zerknęła do lodówki. – Albo pić?

      – Kawę poproszę. – Pierwszy usiadł na wysokim hokerze i oparł łokcie o ladę. Wszędzie, nawet tutaj, wyglądał, jakby był u siebie. – Mój podziw wobec ciebie właśnie wzrósł – odezwał się, obserwując, jak Tosia uruchamia ekspres.

      – Dlaczego?

      – Mieszkałaś w chacie bez prądu, przetrwałaś w domu Feliksa, a nawet nocowałaś w barze. Nikt tam się pewnie nie domyślał, że jesteś przyzwyczajona do innych warunków życia.

      Nic nie odpowiedziała, tylko lekko się uśmiechnęła, podając mu kawę. Tak naprawdę dopiero tam czuła, że jest w domu.

      – Co teraz będzie? – zapytała, siadając naprzeciwko żniwiarza. – Co z Niją? Przecież Feliks sam nie da sobie rady…

      Zakręciła swoją filiżanką, patrząc, jak kawa miesza się z pianą.

      – Będę musiał go zabić.

      Gwałtownie podniosła wzrok na Pierwszego.

      –


Скачать книгу