Czarny świt. Paulina Hendel

Czarny świt - Paulina Hendel


Скачать книгу
„cudowne remedium na bezsenność”.

      W końcu obrażona kobiecina sobie poszła, lecz zanim Anna zdążyła na nowo usnąć, ktoś znów zaczął dobijać się do drzwi.

      – Nie wytrzymam – mamrotała. – Trzeba było nocować w hotelu. Ale nie, mnie wzięło na wspominki!

      Jedyny zajazd w Czarnej Wodzie okazał się tak obskurny, że wolała już swój dawny dom. Teraz żałowała. Szarpnęła za klamkę i ujrzała na progu mężczyznę wyglądającego co najmniej podejrzanie. Jak jego poprzednicy, również zrobił zdziwioną minę na jej widok.

      – Eee, pan Waldemar jest?

      – Nie ma i nie będzie, wyprowadził się – warknęła.

      – Ale ja mam dla niego zapas…

      – Zapas czego?

      Mężczyzna rozejrzał się nerwowo po ulicy.

      – No wie pani, suszone zioła – szepnął. – Ostatnio podzielił się ze mną swoimi, więc ususzyłem nowych i oddaję.

      Dyskretnie wyciągnął przed siebie rękę z reklamówką, jakby miał tam niezwykle cenną kontrabandę. Anna westchnęła ciężko, ale ją przyjęła.

      – Przekażę mu to, jak wpadnie.

      – Dziękuję, dziękuję. – Mężczyzna ściągnął z głowy czapkę, ukłonił się i odszedł w mrok.

      Gdy została sama, ostrożnie zerknęła do reklamówki. W środku rzeczywiście znajdowało się ususzone, intensywnie pachnące zielsko. Do tej pory miała wyrobione zdanie na temat swojego męża. Rano, gdy tu przyjechała, nie zawiódł jej oczekiwań, awanturując się na rauszu. Ale podczas tej nocy doszła do wniosku, że Waldemar skrywa wiele tajemnic, a ona wcale nie znała osoby, którą się stał.

      ¢

      Waldemar uderzył piszczelem w krzesło i z jego ust popłynęła wiązanka przekleństw. Na poddaszu było ciemno jak… przez dłuższy czas nie mógł znaleźć odpowiedniego porównania, a jak już na nie wpadł, jego złość minęła wraz z bólem. Po omacku odszukał wąskie schody.

      – Jasna cholera – mamrotał. – Oni chcą mnie wykończyć. Śpijcie na poddaszu… Będzie wam wygodniej… Nie będziecie straszyć klientów… Te pieprzone schody są gorsze od drabiny! A kibel na dole!

      Kiedy już skorzystał z toalety, ostrożnie wyjrzał przez okno na ulicę ogarniętą szarówką przed świtem. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że widzi strzęp czarnego dymu snującego się po chodniku, ale gdy tylko zamrugał oczami, podejrzane zjawisko zniknęło, a spomiędzy budynków wystrzeliły promienie wschodzącego słońca.

      Odechciało mu się już spać, więc zaparzył kawę i usiadł przy swoim ulubionym stoliku w kącie. Rozejrzał się po barze i westchnął ciężko. Nie miał w życiu nic. Gdyby nie przyjaźń z Wojnami, nie miałby nawet gdzie się zatrzymać. Stracił dom, a wraz z nim resztki godności. Teraz stał się bezdomnym alkoholikiem.

      Wyjął z kieszeni papierosa, ale zanim go odpalił, przypomniał sobie całą tyradę Adriana na temat zakazu palenia w lokalu.

      – Nic tylko wziąć się i powiesić – burknął, chowając papierosa.

      Nagle rozległo się walenie do drzwi.

      Sięgnął za bar po kij i gotów do odparcia ataku, przekręcił zamek. Co prawda demony raczej nie pukały i nie czekały grzecznie na progu, ale wiadomo, jacy wariaci mieszkali jeszcze w Wiatrołomie?

      – Co się tak guzdrasz? – ofuknął go Feliks.

      Tuż za nim do baru weszła Magda. Od razu skierowała się do kuchni, wzięła pierwszą lepszą szklankę, nalała do niej wody z kranu i wypiła wszystko duszkiem.

      – Władca zaświatów pokonany, jak mniemam? – rzucił pół żartem, pół serio Waldemar.

      Dziewczyna spojrzała na niego krzywo.

      – Nija wygra, ciemność zapanuje nad światem, a wszystko przez pijanego idiotę za kółkiem – powiedziała, ponownie napełniając szklankę.

      – Że co?

      – Miałam go już na celowniku, tyle brakowało, żebym go trafiła. – Uniosła kciuk i palec wskazujący oddzielone zaledwie o centymetr.

      – A potem potrącił ją samochód – dodał Feliks.

      Waldemar odruchowo sięgnął po papierosa.

      – Ale żyjesz?

      – Jak widać.

      Odstawiła szklankę do zlewu, wróciła na salę i opadła na krzesło.

      – A ty? – Lekarz zerknął na Feliksa.

      – W porządku. – Żniwiarz spojrzał na swoje obdrapane ręce, po czym spróbował umyć je pod bieżącą wodą.

      Waldemar zrobił dwójce gości kawę, a potem usiadł wraz z nimi przy stoliku.

      – On z nami pogrywa – odezwała się po chwili Magda. – Tak mi się przynajmniej wydaje.

      – Kto? Nija? – zapytał Feliks.

      Skinęła głową.

      – Przecież mógł nas dziś zabić. Ale nie, on tylko kazał swoim demonom zapędzić nas w jedno miejsce, żeby z nas zakpić. Udowodnić nam, że nie stanowimy dla niego żadnego zagrożenia.

      – A może tak właśnie jest lepiej? Niedocenienie własnego przeciwnika może sprowadzić na kogoś wielką porażkę.

      Wzruszyła ramionami.

      – I tego się trzymajcie – odezwał się lekarz. – Bo jak uzna was za godnych przeciwników, to następnym razem naśle na was demony, żeby skutecznie was zabiły. – Skierował palec na dziewczynę. – I zadba o to, żebyś już nie wyszła z tej Nawii.

      – Nie w sosie dziś jesteśmy? – zapytała z odrobiną kpiny w głosie.

      Waldemar dopiero teraz zorientował się, że z papierosa trzymanego w dłoniach zostały mu już tylko porwana bibułka i filtr, a cały tytoń leżał na podłodze.

      – Trwa cholerna demoniczna apokalipsa! – wybuchnął. – Jak mam być w sosie?! A poza tym nie każdy dostaje w życiu drugą, nie mówiąc już o trzeciej szansie.

      Magda uśmiechnęła się i poklepała go po łopatce.

      – Jeszcze założysz w Wiatrołomie dobrze prosperujący interes – powiedziała. – W końcu jesteś najlepszym na świecie lekarzem od demonicznych ran i urazów.

      W głowie Waldemara zaświeciła iskierka nadziei. Może coś takiego jest możliwe?

      – Nie przypominam sobie, żebyś była ze mną na ty – burknął.

      – Najwyższy czas to zmienić. Ale kielicha wypijemy innym razem, bo teraz padam na twarz.

      ¢

      Magda słyszała ściszony głos Feliksa dobiegający z dołu, ale zanim zebrała w sobie wystarczająco siły, żeby zwlec się z łóżka i iść do kuchni, żniwiarz skończył rozmawiać.

      – Dzwoniła twoja matka – powiedział, kiedy tylko stanęła w progu.

      – Co tak oficjalnie? – Ziewnęła i przygładziła rozczochrane włosy. Wiedziała, że mycie ich tuż przed pójściem do łóżka to był zły pomysł. – Dopiero dziesiąta?

      – A ja już zdążyłem dostać srogi opieprz.

      – Za co tym razem?

      – Za to, że w sieci pojawił się filmik z


Скачать книгу