Piketty i co dalej?. Отсутствует

Piketty i co dalej? - Отсутствует


Скачать книгу
krytyce. Jednocześnie pragniemy krytyki efektywnej i przydatnej – takiej, która przyczyni się do poszerzenia naszej wiedzy. Nie zależy nam na uwagach, takich jak ta z rysunku 0.1, które przeinaczają twierdzenia Piketty’ego i w ten sposób zamiast rozszerzać światowe zasoby wiedzy, raczej przyczyniają się do ich kurczenia. Chcemy zachęcać do tworzenia przemyśleń rozwijających teorię Piketty’ego, do dalszego gromadzenia opisywanych przez niego danych, do rozbudowywania jego argumentów teoretycznych.

      Naszym zdaniem zebrane w tej książce eseje spełniają powyższe założenia. W ramach przygotowania do ich lektury pozwalamy sobie sformułować cztery pytania:

      1. Czy argumentacja przedstawiona przez Piketty’ego w K21 jest słuszna?

      2. Czy powinno nas to obchodzić?

      3. Jakie to rodzi skutki?

      4. Co powinniśmy z tym zrobić?

      Czy Piketty ma rację?

      Czy poglądy przedstawione w K21 są słuszne? Jeżeli nie można w tym wypadku mówić o jakiejś obiektywnej słuszności, to czy przynajmniej kreślony przez Piketty’ego scenariusz jest wiarygodny? Czy mamy się czym martwić? Czy powinniśmy podjąć jakieś działania w nadziei, że prognozy zawarte w K21 zamienią się w autodestruktywne proroctwo?

      My zdecydowanie uważamy, że odpowiedź na powyższe pytania brzmi: tak.

      Piketty z pewnością ma rację, pisząc, że tutaj – na światowej Północy – prywatna własność majątku praktycznie od zawsze podlegała bardzo dużej koncentracji, a wraz z nią koncentracji podlegała władza dysponowania zasobami, określania, gdzie i jak będą pracować ludzie, kształtowania szeroko pojętej polityki. Piketty słusznie zauważa, że 150 lat – sześć pokoleń – temu, w okresie belle époque czy też w pierwszej epoce pozłacanej, w przypadku typowego kraju z Północy współczynnik całkowitego bogactwa pozostającego w rękach prywatnych do całkowitego rocznego dochodu tej grupy ludzi wynosił około sześciu. Rację ma również, kiedy stwierdza, że w epoce socjaldemokracji, czyli jakieś 50 lat – dwa pokolenia – temu, współczynnik ten wynosił około trzech. Piketty słusznie zauważa również, że przez dwa ostatnie pokolenia wartość tego współczynnika znowu gwałtownie rośnie.

      Bardziej kontrowersyjną kwestią jest to, czy wzrost wskaźników bogactwa do rocznego dochodu wynika z oddziaływania sił opisywanych przez Piketty’ego. Jeszcze bardziej niejednoznaczną sprawą jest to, czy wzrost nierówności dochodowych wynika ze wzrostu nierówności majątkowych, stanowiącego konsekwencję wzrostu wartości współczynnika bogactwa do rocznych dochodów w całej gospodarce. Te kwestie można podać w wątpliwość i się je w wątpliwość podaje. Oprócz sił, którym Piketty przypisuje główne znaczenie, występuje wiele innych czynników kształtujących rozkład dochodów – zresztą sam Piketty o części z tych czynników wspomina. Co więcej, siły wskazywane przez Piketty’ego nie miały jeszcze wystarczająco dużo czasu (licząc od końca epoki socjaldemokratycznej), aby w pełni okazać swój wpływ.

      Główny wątek argumentacji Piketty’ego nie dotyczy przyczyn występowania bieżącego stanu rzeczy, ale tego, jak świat będzie wyglądał za pięćdziesiąt lat i później. Trzeba przyznać, że w dzisiejszym świecie pojawia się wiele istotnych sygnałów świadczących o tym, że epoka pozłacana wraca: rosnący udział dochodów z kapitału, rosnąca częstotliwość współwystępowania dochodu z pracy z dochodem z kapitału, rosnąca rola wielopokoleniowych fortun, niedostępnych dla władz podatkowych.

      Dalszej dyskusji z pewnością warta jest kwestia względnej autonomii od strukturalnej presji ekonomicznej, wywieranej przez instytucje, politykę oraz ruchy społeczne. Argumentacja Piketty’ego opiera się na dość deterministycznej teorii przyszłości: bogaci będą manipulować systemem w celu utrzymania stopy zysku na poziomie 5 procent bez względu na to, jak duże majątki zgromadzą. Piketty nie ignoruje roli sił pozaekonomicznych, zachęca wręcz swoich czytelników, by poznawali punkt widzenia przedstawicieli innych nauk społecznych. W podstawowym ujęciu jednak jego twierdzenia sprowadzają się do prostej ekonomicznej zależności między gromadzeniem majątku a nierównością w kontekście zdrowej i względnie stabilnej stopy zysku.

      Pogląd ten niejako automatycznie uwzględnia wszelkie zmiany instytucjonalne do tego, aby ta wizja mogła się ziścić – aby stabilna stopa zysku umożliwiała konsekwentne gromadzenie majątku.

      Trzeba mieć jednak świadomość, że instytucje w swoim obecnym kształcie mogą hamować proces urzeczywistniania wizji kształconej. Heather Boushey w rozdziale piętnastym wskazuje na przykład, że „dziedzicokracja” niemal na pewno oznaczałaby odejście od koncepcji równości płci, a z tym kobiety i ich sojusznicy byliby gotowi walczyć. Co więcej, David Grewal (rozdział dziewiętnasty) i Marshall Steinbaum (rozdział osiemnasty) twierdzą, że historia nierówności ekonomicznych bierze się ze wzlotu (Grewal) i upadku (Steinbaum) tego, co można by nazwać „ideologią kapitalizmu” oraz towarzyszącego jej prawodawstwa i kierunku polityki. „Wolny rynek”, niezależny od wpływów władzy monarchistycznej czy też merkantylistycznej, kształtował się równolegle z osiemnastowiecznym mieszczaństwem, a w XIX wieku wszedł w sojusz polityczny z ancien régime. Piketty uważa, że to sam kapitalizm – a nie jego ideologia – doprowadził do powstania nieustannie rosnących nierówności oraz że krótkie odwrócenie tego trendu w XX wieku było spowodowane wystąpieniem czynnika zewnętrznego, a mianowicie dwoma wojnami światowymi. Trzeba jednak dodać, że wojny światowe miały również wpływ na ideologię kapitalizmu, a to już nie miało równie zewnętrznego charakteru. Argumentacja Piketty’ego jest podważalna i w związku z tym jest dzisiaj negowana, ponieważ sygnał, na którym się on koncentruje, albo jeszcze nie wystąpił, albo jest na razie ledwie rozróżnialny w szumie.

      Tego jednak powinniśmy się spodziewać, jeżeli argumentacja ta jest słuszna. Może być jednak i tak, że dokładnie te same zjawiska będziemy obserwować także wtedy, gdyby argumentacja Piketty’ego okazała się koszmarnie nietrafiona.

      Bezpieczniejsze jest inne twierdzenie Piketty’ego, który wskazuje na potencjalne istotne problemy empiryczne z procesem „eutanazji rentiera”, o którym pisali Keynes, Rognlie i inni. Autorzy ci wychodzili z założenia, że w pewnym neoklasycznym ujęciu funkcji produkcji dochodu produktywny kapitał można zrównać z majątkiem. Autorzy ci sugerują, że prawo popytu i podaży wymusi duże wahania współczynnika bogactwa do rocznego dochodu, które to wahania będą kojarzone z dużymi wahaniami stopy zysku, tyle że zachodzącymi w odwrotnym kierunku. Stopa zysku będzie wysoka, gdy kapitału względem rocznego dochodu będzie niedużo, stopa ta będzie zaś niska, gdy kapitału względem rocznych dochodów będzie dużo. Zdaniem Keynesa i innych wahania te będą na tyle duże, żeby udział dochodów rentierów w dochodach ogółem pozostawał na dość stabilnym poziomie.

      Thomas Piketty odpowiada na to mniej więcej tak: argumentacja autorstwa Keynesa i Rognlie świetnie wpisuje się w neoklasyczną teorię ekonomii, nie przystaje zaś do historycznych faktów. Prawo popytu i podaży zakłada, że gdy w gospodarce dochodzi do wahań współczynników zamożności do rocznego dochodu, powinniśmy obserwować takie same wahania stopy zysku, tyle że zachodzące w przeciwnym kierunku. Historia dowodzi tymczasem czegoś odwrotnego. Roczna stopa zysku utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie 4–5 procent w dużej mierze bez związku z względną dostatniością lub niedostatkiem kapitału i rocznego dochodu. Tym gorzej dla logiki opartej na prawie popytu i podaży.

      Oto obiektywny fakt historyczny: stopa zysku pozostaje względnie niezmienna w odniesieniu do tego, co zgodnie z neoklasyczną funkcją produkcji powinno być podstawowym czynnikiem wywołującym tę zmienność. W tej kwestii jednak Piketty nie formułuje żadnej teorii.

      ● Mógłby twierdzić, że kapitał rzeczowy, klasa najzamożniejsza, polityka gospodarcza nastawiona


Скачать книгу