Piketty i co dalej?. Отсутствует

Piketty i co dalej? - Отсутствует


Скачать книгу
podkreślić, że to, co nazywa w swoim tekście „kapitałem”, było kiedyś w przeważającej mierze kapitałem rolnym, przede wszystkim w postaci gruntów. Natomiast w przyszłości „kapitał” będzie w przeważającej mierze kapitałem informacyjnym. W związku z tym mógłby uznać, że neoklasyczny model wzrostu stanowił dobre przybliżenie pierwszego rzędu jedynie w stosunkowo krótkim okresie, a konkretnie w epoce socjaldemokratycznej.

      ● Mógł też podążyć tropem Suresha Naidu (rozdział piąty), który twierdzi, że udział dochodów z kapitału w dochodzie narodowym nie zmienia się zgodnie z prawem produktywności krańcowej, zależy zaś od władzy i całkowitej wartości majątku tych, których Piketty i ekonomiści neoklasyczni nazywają klasą najbogatszą. W tym ujęciu kapitał należałoby pojmować jako spieniężone roszczenia do przyszłych strumieni przychodów – nie efekt długotrwałego procesu gromadzenia majątku, a raczej efekt politycznej kontroli nad przyszłością.

      Piketty nie zajmuje żadnego z powyższych stanowisk, ogólnie nie zajmuje żadnego stanowiska w tej kwestii. Wydaje się, że to poważna luka w jego książce. To chyba najważniejszy i najbardziej pilny obszar badań otwarty przez Piketty’ego. Czy obserwowana stabilność stopy zysku to fakt, na który możemy liczyć? A jeśli tak, to jakie siły i czynniki decydują o tej stabilności?

      Na to pytanie odpowiedzi szuka Devesh Raval (rozdział czwarty). Wzmacnia on argument Keynesa i Rognlie o „eutanazji rentiera”, uważając, że kapitał i praca nie mają wystarczająco substytucyjnego charakteru, by argumentacja Piketty’ego mogła się utrzymać. Jeżeli stabilności stopy zysku nie można wyjaśnić utrzymaniem produktywności akumulowanego kapitału krańcowego, to jak można to zrobić? Czy jest jakieś wyjaśnienie? Jedno z potencjalnych rozwiązań tej zagadki przedstawiają Laura Tyson i Michael Spence (rozdział ósmy), których zdaniem Piketty szuka odpowiedzi nie tam, gdzie powinien. Nierówności rosną i będą rosły, tyle że ten wzrost nie wynika z oddziaływania czynników uwzględnianych w modelach wzrostowych Piketty’ego. Wzrost nierówności będzie skutkiem nadejścia epoki informacji oraz towarzyszącej jej technologii, dzięki której po raz pierwszy w historii praca człowieka stanie się substytutem kapitału, a nie czynnikiem wobec niego komplementarnym. Wszystko dzięki temu, że dojdzie do radykalnego ograniczenia konieczności wykorzystywania ludzkiego mózgu jako rutynowego narzędzia kontroli cybernetycznej nad podstawowymi czynnościami i procesami przetwarzania informacji.

      Czy argumentacja Piketty’ego jest słuszna? Na tę chwilę można odpowiedzieć jedynie tak: „być może”. Wiele zależy tu od tego, na ile mocne są poszczególne ogniwa w łańcuchu jego wywodu logicznego, a także od tego, czy kraje Północy będą kontynuować bieżący kierunek polityczno-gospodarczy. Wiele zależy też od tego, jak będziemy rozumieć określenie „bieżący kierunek polityczno-gospodarczy”. Zgodnie z niektórymi interpretacjami tego terminu Piketty będzie miał rację, zgodnie z innymi interpretacjami – nie będzie jej miał. Naszym zadaniem jest odróżniać, z którą interpretacją mamy w danej sytuacji do czynienia.

      Czy powinno nas to obchodzić?

      Niektórzy – może nawet wielu – twierdzą, że nie powinno. Jednym z częściej przewijających się motywów jest proste przekonanie, że nierówności nie są ważne. Zgodnie z tym tokiem myślenia, jeśli już chcemy jakoś klasyfikować nierówności, to powinniśmy uznać je za dobre: nierówności stanowią motor napędzający wzrost gospodarczy, ponieważ zachęcają do pozyskiwania kapitału ludzkiego i mobilności społecznej. Nierówności nie stanowią zatem żadnego problemu dla gospodarki, społeczeństwa ani państwa.

      Zgodnie z tą samą argumentacją problemem jest natomiast ubóstwo, a konkretnie skrajne ubóstwo.

      Zwolennicy tej koncepcji podkreślają, że jesteśmy dziś znacznie zamożniejsi od naszych przodków sprzed sześciu pokoleń. W epoce pozłacanej czy też w belle époque nierówności prowadziły nie tyle do ubóstwa, co wręcz do skrajnej biedy. Dlatego też wtedy nierówności stanowiły poważny problem. Dzisiaj jednak kraje Północy są znacznie zamożniejsze, więc ten sam poziom nierówności, który niegdyś skutkował skrajnym ubóstwem, dzisiaj tego skrajnego ubóstwa nie wywołuje. Tak naprawdę dzisiejsze nierówności nie wywołują niczego, co choćby przypominało ubóstwo – przynajmniej nie w ujęciu historycznym.

      W Stanach Zjednoczonych działają organizacje polityczne, takie jak Third Way, które argumentują, że amerykańska klasa średnia ma się dobrze. Zwracają uwagę na wzrost dochodów w ujęciu realnym – w dużej mierze wywołany przez wzrost liczby przepracowanych godzin oraz wzrost dochodów kobiet – co ma świadczyć o tym, że podawane przez Piketty’ego mierniki służące do opisywania górnego 1 procenta wypaczają prawdziwy obraz sytuacji. Wielu przedstawicieli środowisk akademickich wskazuje na wielki postęp w opiece zdrowotnej, higienie, szkolnictwie publicznym, poziomie wykształcenia, eliminacji chorób czy rosnącej liczbie sposobów spędzania wolnego czasu, a to tylko kilka wybranych przykładów. Akademicy twierdzą, że nie ma żadnych sygnałów świadczących o tym, aby możliwe było cofnięcie tych wszystkich korzyści w sferze życia codziennego. Sytuacja 1 procenta najbogatszych nie ma w tym kontekście żadnego znaczenia.

      To argument stary, liczący sobie dokładnie 250 lat. Już Adam Smith pisał w swoich Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, że przeciętny przedstawiciel brytyjskiej klasy robotniczej miał zapewniony większy komfort materialny niż afrykański król. W swojej Teorii uczuć moralnych Smith twierdził zaś, że konsumpcję ludzi zamożnych ogranicza pojemność ich żołądków, więc zdecydowana większość tego, co wydawali – nawet na samych siebie – tak naprawdę przyczyniała się do wzmacniania komfortu ludzi znajdujących się pod nimi.

      Ten argument prawdopodobnie należy jednak uznać za błędny. Można zgodzić się z twierdzeniem, że wzrost gospodarczy powyżej poziomu przeżycia definiowanego przez Malthusa do poziomu osiągniętego w Wielkiej Brytanii w epoce augustiańskiej (XVIII wiek) był imponujący. Można zgodzić się z twierdzeniem, że wzrost gospodarczy wypracowany od tamtej pory był wspaniały, nadal jednak istnieją mocne i ważne powody, abyśmy przejmowali się problemem nierówności. Nie chodzi tu o to, jak w ujęciu historycznym kształtowały się ubóstwo i skrajne ubóstwo, lecz o występujące dziś nierówności oraz o to, co dzisiaj nazywamy „ubóstwem”, nawet jeśli współcześni ubodzy mają zmywarki, telewizory i smartfony.

      Po pierwsze, wystarczy przyjrzeć się dystrybucji nakładów na służbę zdrowia w Stanach Zjednoczonych oraz koszmarnym statystykom zdrowotnym, zwłaszcza na tle danych z innych zamożnych państw. Na pierwszy rzut oka widać, że nierówność jest jednym z czynników powodujących, że olbrzymie inwestycje środków przekładają się na względnie niewielką realną wartość w obszarze dobrego stanu zdrowia ludzi i ich ogólnego zadowolenia. Argument ten nie dotyczy wyłącznie służby zdrowia, można go spokojnie uogólnić. Gospodarka charakteryzująca się nierównościami słabo radzi sobie z przekuwaniem produktywnego potencjału w dobrobyt społeczny. Możemy osiągać więcej i osiągalibyśmy więcej pod warunkiem równiejszej dystrybucji dochodów i bogactwa.

      Trudno jest niezbicie dowieść, że nierówności ekonomiczne oraz zdrowie i inne wskaźniki dobrobytu społecznego łączy zależność przyczynowo-skutkowa. W badaniach autorstwa Anne Case i Angusa Deatona znaleźć można ciekawe dane, obrazujące trudności, z którymi zmagają się te obszary w Stanach Zjednoczonych, które nie skorzystały z dobrodziejstw drugiej epoki pozłacanej. Case i Deaton podają, że wzrost liczby zgonów Amerykanów w średnim wieku spowodowanych samobójstwem lub przedawkowaniem narkotyków – oba te zjawiska powszechnie utożsamia się z trudną sytuacją gospodarczą – w latach 1999–2013 osiągnął poziom zbliżony do wzrostu liczby zgonów spowodowanych przez AIDS do roku 201511. Można też znaleźć dane, z których wynika, że zamykająca się


Скачать книгу

<p>11</p>

A. Case, A. Deaton, Rising Morbidity and Mortality in Midlife Among White Non-Hispanic Americans in the 21st Century, „Proceedings of the National Academy of Sciences” 2015, 112, no. 49 (8 grudnia), s. 15078–15083, [online:] [dostęp: 12.05.2018].