Psychoterapia dziś. Отсутствует

Psychoterapia dziś - Отсутствует


Скачать книгу
nazywa się ECPP, czyli Europejska Konfederacja Psychoterapeutów Psychoanalitycznych i Laboratorium Psychoedukacji do niej należy. Zaproponowałam im ostatnio, żeby dorzucić do tej nazwy zwrot „i psychodynamicznych”. Bardzo się zdziwili – dlaczego? Powiedziałam, że w innych krajach chyba też, ale w Polsce na pewno jest dość ostry podział. Mamy tutaj mianowicie środowisko, które twierdzi, że jest prawowicie psychoanalityczne, więc my, terapeuci psychodynamiczni, nie chcemy i nie potrzebujemy się pod nich podszywać. Na co kolega z Belgii pyta mnie, czy – jako psychoterapeuci psychodynamiczni – zakładamy, że człowiekiem w sporej części rządzą mechanizmy nieświadome, że jest istotą wewnętrznie skonfliktowaną, że problemy mają źródło we wczesnym dzieciństwie, bo wówczas kształtują się negatywne wzorce, z którymi – na ogół w przeniesieniu, ale niekoniecznie – pracuje się w psychoterapii. Odpowiadam, że wszystko się zgadza. „No więc jak to nie jesteście psychoanalityczni?” – pyta zdziwiona koleżanka z Irlandii. „Słuchaj”, odpowiadam, „w Polsce są stowarzyszenia psychoanalityczne, które kształcą psychoterapeutów psychoanalitycznych i psychoanalityków, terapię można przechodzić tylko u nich – i to musi być psychoanaliza, a nie terapia psychodynamiczna”. Na co kolega mówi, że chyba jesteśmy bojaźliwi, bo przecież równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że to my jesteśmy psychoanalityczni, a nie oni. I że być może oni uprawiają jakąś bardzo archaiczną formę psychoanalizy.

      Ta scena przywodzi mi na myśl jakieś ekumeniczne spotkanie przedstawicieli rozmaitych denominacji chrześcijańskich, którzy żywo dyskutują ze sobą, kto tak naprawdę ma prawo nazywać siebie chrześcijaninem i na czym polega autentyczne chrześcijaństwo. W pewnym momencie jeden z nich zabiera głos i pyta: „czy wierzycie, że Jezus jest zbawicielem, że umarł za ludzkość, i że nie ma innej drogi do nieba, jak tylko przez niego? Skoro tak – macie prawo nazywać się chrześcijanami”. Ale ktoś inny powiada: „zaraz, zaraz, nieprawda, bo żeby nazywać siebie chrześcijaninem, trzeba wierzyć także w święty Kościół powszechny”. Jak rozstrzygnąć tę kwestię? Otóż nie ma takiego sposobu. To jest czysto uznaniowe. Dlatego właśnie historia chrześcijaństwa to historia ciągłych rozłamów i tworzenia nowych kościołów czy zborów – za każdym razem, kiedy ktoś miał zdanie inne niż jego współwyznawcy. I dlatego historia psychoterapii to historia ciągłych rozłamów i tworzenia nowych nurtów oraz subnurtów – za każdym razem, kiedy ktoś miał inne zdanie niż jego koledzy i koleżanki.

      To prawda, że taki rodzaj rozszczepienia czy rozproszenia istnieje, ale dzisiaj wiadomo już znacznie więcej na temat tego, co sprzyja, a co nie sprzyja zdrowieniu. Na przykład pozycja leżąca (tzw. na kozetce), z kimś niewidocznym (analitykiem) siedzącym za głową pacjenta nie dla wszystkich jest odpowiednia. Zbadano bardzo rzetelnie, że dla pacjentów z cięższymi zaburzeniami, borderline’owych, albo – mówiąc językiem Johna Bowlby’ego – z pozabezpiecznym (nasyconym nieufnością) wzorcem przywiązania, taka sytuacja jest zdecydowanie niekorzystna, bo oni wtedy mają przed oczami twarz ze swoich wspomnień – wykrzywioną złością, smutną czy szyderczą. Czy na przykład tzw. interpretacje przeniesienia, o których mówiliśmy. Badania dowiodły, że jeśli wszystko, z czym pacjent przychodzi, jest traktowane przez analityka jako odniesienie do relacji terapeutycznej, to jest to szkodliwe dla pacjenta, zwłaszcza pacjenta bardziej zaburzonego. Tym tłumaczy się wiele przypadków porzucenia terapii. A tymczasem kolejny wielki rewizjonista psychoterapii, Morris Eagle, na podstawie wielu badań twierdzi jednoznacznie, że przeniesienie (które skądinąd jest wszechobecne w społecznym funkcjonowaniu człowieka) niekoniecznie przejawia się w relacji psychoterapeutycznej w taki sposób, że warto i trzeba o nim rozmawiać. Czasem nośniejsze psychoterapeutycznie wątki toczą się w realnych relacjach pacjenta, a psychoterapia jest forum do zgłębiania tego.

      To pomówmy chwilę o tym, co to znaczy, że coś jest dla pacjenta dobre. Pojawia się tutaj cały szeroki kontekst kulturowy. Związany z miejscem, jakie psychoterapia zajmuje we współczesnej kulturze, zwanej przez niektórych socjologów – na przykład Philipa Rieffa czy Evę Illouz, a w Polsce Małgorzatę Jacyno – kulturą terapeutyczną. Najkrócej mówiąc, kultura terapeutyczna to suma narracji tożsamościowych opartych na wzorcach zaczerpniętych z myśli psychoterapeutycznej. A narracje tożsamościowe to po prostu sposoby, z pomocą których opowiadamy sobie siebie, postrzegamy innych ludzi, tworzymy modele rzeczywistości, hierarchie wartości, celów itp. Psychoanaliza i psychoterapia w ogromnym stopniu je współcześnie ukształtowały. Myślimy dziś, mówimy i przeżywamy zgodnie z pewnymi teorematami psychoanalitycznymi, nawet jeśli nie mamy o tym zielonego pojęcia. Długo by można o nich opowiadać, ale najistotniejsze elementy to po pierwsze przekonanie, że tożsamość kształtuje się w dzieciństwie w relacji z rodzicami, i że zahamowania, trudności czy problemy biorą się właśnie stamtąd. Że – innymi słowy – to sfera relacji rodzinnych, a nie na przykład relacji społecznych, jest najważniejszą sferą konstytuującą moje doświadczenie. Jest to w każdym razie pewna koncepcja teoretyczna, pewna filozofia, a nawet ideologia, która się nader często podaje za obiektywny, naukowy wgląd. W tym sensie właśnie mamy tu do czynienia z ukrytą politycznością psychoterapii.

      Myślę, że wszyscy, niezależnie od zawodu, jesteśmy kulturowo uwarunkowani. Czy psychoterapia jest tego szczególnie nieświadoma albo czy psychoterapia sprzyja, czy nie sprzyja określonym procesom społecznym? Nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Zwróć uwagę, że wzrost popularności psychoterapii – nie tylko psychoanalizy – po drugiej wojnie światowej wziął się również z tego, że bardzo wielu mężczyzn z urazami powojennymi potrzebowało pomocy. Niektórzy doznali ulgi pod wpływem takiej czy innej psychoterapii. Otóż, demagogicznie można by powiedzieć, że z tego powodu został zaprzepaszczony pewien potencjał pokojowy. Bo gdyby psychoterapeuci nie pomogli skutecznie ofiarom traum wojennych, to być może szeroka opinia publiczna dowiedziałaby się więcej o tym, jakim koszmarem jest wojna. I nawet może nie byłoby więcej wojen, bo mężczyźni przerażeni tymi skutkami widocznymi u swoich ojców czy starszych braci przestaliby te wojny wywoływać. Dość to chyba jednak nonsensowne rozumowanie…

      PTSD, czyli Zespół Stresu Pourazowego, pojawia się jako zdefiniowana kategoria diagnostyczna dopiero w latach osiemdziesiątych.

      Sama nazwa tak, ale rozpoznawano objawy i diagnozowano taki syndrom u żołnierzy tuż po drugiej wojnie światowej. A sam fakt niszczenia psychiki przez udział w wojnie jest znany i opisywany od wielu lat, również w literaturze pięknej.

      W każdym razie jest to przykład niezwykle interesujący. Przez wielu krytyków współczesnej kultury terapeutycznej podawany jako wręcz wzorcowa forma medykalizacji problemów społecznych i politycznych. Otóż w momencie, kiedy ta kategoria pojawiła się w DSM – czyli w klasyfikacji zaburzeń psychicznych opracowywanej przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne – Ameryka nie mogła sobie już od dłuższego czasu poradzić z narastającym problemem weteranów z Wietnamu. Powracali oni z wyczerpującej i przerażającej dla nich wojny do państwa przenikniętego ideami pacyfistycznymi, witani byli jako zbrodniarze, nie potrafili się kompletnie odnaleźć w panujących ówcześnie warunkach, państwo nie miało na nich żadnego pomysłu. Lądowali więc często na marginesie albo na ulicy, wikłali się w przestępczość, popadali w uzależnienia, trafiali do zakładów psychiatrycznych. To był naprawdę palący społeczny problem. Ci ludzie stawali się obcy we własnym kraju, by posłużyć się tytułem bardzo aktualnej książki amerykańskiej socjolożki Arlie Hochshield, która mierzy się skądinąd z zupełnie innymi zjawiskami. Pokazuje to między innymi film Rambo – mówię tylko o pierwszej części – a współcześnie na przykład wyprodukowany przez HBO świetny serial Zamęt. Co w każdym razie się stało? Otóż zamiast przygotować sensowne strategie włączenia tych ludzi ponownie do społeczeństwa, zamiast wziąć za nich odpowiedzialność, słowem, uczciwie przyjrzeć się, w jaki sposób funkcjonuje wspólnota, i wprowadzić odpowiednie


Скачать книгу