Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie. Piotr Derlatka
woli ojca Tolla postanowiła studiować. Jako dziewiętnastolatka podjęła naukę, najpierw na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego, a następnie na Wydziale Medycznym uniwersytetu w Wilnie. Finansowo wspierał ją zamożniejszy od pozostałych członków rodziny brat Dawid. Nie wiem, czym się zajmował, wiem natomiast, że nie przeżył wojny. Jego materialne wsparcie nie wystarczało – Mincówna dorabiała, ucząc języka polskiego i literatury w wileńskich szkołach zawodowych. To właśnie w Wilnie poznała swojego przyszłego męża Henryka. Oboje skończyli studia – Henryk w Warszawie, Tolla w Wilnie. Pobrali się w 1928 roku – ona miała wówczas dwadzieścia siedem lat i właśnie obroniła doktorat (specjalizowała się w pediatrii), on był o rok młodszy. Byliby pewnie szczęśliwi, gdyby nie kłopoty finansowe. Młode małżeństwo postanowiło więc osiąść w Ozorkowie, małym miasteczku koło Łodzi, gdzie 12 sierpnia 1933 roku urodził się ich syn, Oskar. Tolla pracowała w szpitalu dziecięcym im. Anny Marii w Łodzi, była asystentką wybitnego pediatry dr. Tadeusza Mogilnickiego. Współprowadziła też żłobek przy łódzkim Towarzystwie Ochrony Zdrowia Ludności Żydowskiej.
U góry po lewej: Tolla Mintz (pośrodku) z personelem Sanatorium im. Medema w Miedzeszynie, 1941; u góry po prawej: Oskar Mintz z pielęgniarką lub lekarką z Sanatorium im. Medema w Miedzeszynie, 1941; u dołu po lewej: Tolla Mintz (druga po prawej) z personelem Sanatorium im. Medema w Miedzeszynie, 1941; u dołu po prawej: Personel i dzieci pensjonariusze w Sanatorium im. Medema w Miedzeszynie, pośrodku – Oskar Mintz, 1942
Trzy lata później rodzina z maleńkim Oskarem przeprowadziła się do Warszawy. Mintzowie zamieszkali przy ulicy Pańskiej, nieopodal miejsca, gdzie mieszkał Mieczysław, ojciec Jonasza. Tolla zaczęła pracę w dwóch placówkach: w Sanatorium Towarzystwa „Centos” w Otwocku (dla dzieci zaniedbanych, porzuconych i opóźnionych w rozwoju) oraz w Sanatorium im. Włodzimierza Medema w Miedzeszynie. Placówka ta, przeznaczona dla dzieci zarówno polskich, jak i żydowskich, miała zajmować się leczeniem gruźlicy, ale była w istocie instytucją wychowawczą, która przyjmowała również zdrowe dzieci. W czasie okupacji utrzymywała się z dotacji Jointu. „Nas wysyłali do tego sanatorium na miesiąc albo sześć tygodni, żebyśmy tam pooddychali świeżym powietrzem. Przed wojną gruźlica to była powszechna rzecz, prawie wszystkie dzieci miały zespół pierwotny”67 – wspominał w 2008 roku Marek Edelman. Podobnie jak w sierocińcu prowadzonym przez Janusza Korczaka i Stefanię Wilczyńską, dzieci w Miedzeszynie tworzyły dziesięcioosobowe samorządy, miały dyżury i obowiązki, zajmowały się gospodarstwem, utrzymywaniem higieny, tworzyły koła pracy kulturalnej i koło przyrodnicze (sanatorium dysponowało ogrodem, sadem, pracownią biologiczną, a nawet stacją meteorologiczną). Zgromadzenie ogólne, w którym brały udział wszystkie dzieci powyżej ósmego roku życia, miało swoje posiedzenie raz w tygodniu. „Przy małych dzieciach zawsze przy śniadaniu siedział dorosły człowiek. Kto chciał jeszcze przychodziła dyżurna z dzbankiem i nalewała nam kakao. Każdy mógł jeść tyle ile chciał”68 – wspomina Bina Fridman. Paradoksalnie w czasie okupacji to właśnie tu, w sanatorium, skupiało się życie kulturalne i polityczne Falenicy, która była wówczas nie tylko podwarszawskim osiedlem, ale i siedzibą sporej gminy. „Wieczory często kończyły się śpiewem. Śpiewano przeważnie stare żydowskie pieśni ludowe, które oprócz smutku zawsze zawierały pewną nutkę lepszego jutra, jakiegoś cudu, który odmieni to wszystko i źli poniosą zasłużoną karę”69.
Tolla Mintz, 1939 oraz Tolla i Oskar, Otwock 1940
Kiedy wybuchła wojna i Henryka powołano do wojska, Tolla została sama wraz z sześcioletnim synkiem (mówiła na niego Karol, od zdrobnienia Karuś, którego używała dotychczas). Cudem uniknęła śmierci – w pierwszych dniach okupacji zostało zbombardowane sanatorium w Otwocku. Oblężenie stolicy uniemożliwiło jej wyjazd z Warszawy – zatrzymała się z Karusiem u Franciszki (babki Jonasza), bo mieszkania na Pańskiej już nie było, i rzuciła się w wir działań; pracowała w Drużynach Sanitarnych, Obronie Przeciwpożarowej i Czerwonym Krzyżu. „Dwoi się i troi. Pociski artyleryjskie zrównują własne Jej mieszkanie z ziemią; dziecko pozostaje pod opieką sąsiadów, rodziny, znajomych – Ona nie wychodzi z szeregów obrońców”70 – czytamy w pośmiertnym wspomnieniu.
Po oblężeniu Warszawy Tolla wyruszyła z Oskarem do Miedzeszyna, by zamieszkać tam już na stałe i całkowicie poświęcić się dzieciom. Zajęła mały pokoik przeznaczony dla personelu sanatorium. Wieczorem przychodzili tam inni pracownicy, a czasem także kurierzy z Warszawy, którzy przywozili świeże informacje. „Wieczory u dr Minc zamieniały się w dyskusje: co robić? Co będzie? Terror hitlerowski wzmagał się okrutnie. Bardzo pesymistycznie działały przemówienia Churchilla, premiera Wielkiej Brytanii (odebrane przez nasze ukryte radioodbiorniki), że ofensywa na Niemcy może nastąpić dopiero w drugiej połowie 1943 roku. Ale jak dożyć do tego czasu?”71.
Coraz trudniej było zdobyć żywność, nie mówiąc nawet o lekach. Podobno internowany na Węgrzech Henryk chciał zorganizować wyjazd żony i dziecka, chciał ściągnąć ich do siebie, ale Tolla nie zgodziła się na to, nie chciała zostawiać podopiecznych. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo. Do 1942 roku udawało się, pomimo licznych trudności, utrzymać sanatorium im. Medema, ale w tamtym czasie Niemcy likwidowali getto w Falenicy (za drutami mieszkało około sześciu tysięcy osób) i było wiadomo, że placówka prowadzona przez Żydów z Warszawy jest zagrożona. Ponoć Tolla mogła uratować siebie i syna. Chłop, którego leczył Henryk, oferował, że ukryje Oskara; chłopiec miał „dobry wygląd”, był niebieskookim blondynem. Nie wiadomo, dlaczego do tego nie doszło. Może Tolla nie wyobrażała sobie rozdzielenia z dzieckiem, a może po prostu nie miała pieniędzy na to, by opłacić mężczyznę? Wiadomo także, że tuż przed planowaną likwidacją getta w Falenicy otrzymała propozycję ucieczki „na aryjskich papierach”, którą mieli zorganizować działacze Bundu. Odmówiła. „Nie będę dezerterem. Pójdę tam, dokąd wszystkie moje dzieci pójdą, tam – gdzie się nawet własnej mogiły nie zdobywa”72 – pisała.
20 sierpnia 1942 roku rozpoczęła się akcja likwidacyjna falenickiego getta. „Cała ludność getta została wygnana na plac przed Gminą Żydowską blisko toru kolejowego. Wszyscy musieli siedzieć na ziemi. Chorzy ze szpitala oraz chorzy i starcy zostali rozstrzelani w łóżkach. Dzień był bardzo upalny. Na placu nie było żadnego cienia. Pragnienie było zmorą dla wszystkich”73 – wspominał Mieczysław Chodźko, świadek wydarzenia. Niemcy dali mieszkańcom i pracownikom sanatorium dwie godziny na spakowanie się i rozkazali im, by dołączyli do zgromadzonych w getcie, oczekujących na wywózkę Żydów. Był 19 sierpnia 1942 roku. Oskar naprędce napisał do ojca list (pisownia oryginalna): „Mój kochany tata mają nas stąd wygonić i pójdziemy w świat i niewiemy czy się jeszcze z tobą zobaczymy. Całuję cię twój syn Karol”74. Jakim cudem ta kartka ocalała i dotarła do adresata? A dotarła. Henryk przechowywał ją w swoich dokumentach jeszcze wiele lat po wojnie, jak relikwię – dowód dawnego, przedwojennego życia.
„Gromadka śmiertelnie przerażonych dzieci, szczutych jak psy, zbijanych do kupy rykiem, wyciem i wyuzdanymi śmiechami pijanych SS-manów i własowców, poganiana uderzeniami kolb i pałek, strzałami «na wiwat», razami pięści i żołdackich buciorów – gnana