Z moich kości. Marcin Dudziński

Z moich kości - Marcin Dudziński


Скачать книгу
– A następnie odarto ją do gołej kości i położono tuż obok ofiary i dwóch kości skradzionych z rezerwatu. Poza tym, że jest to osobliwe, to jest też przede wszystkim ważne i łączy oba czyny. W odciętej dłoni ofiary znaleziono także liścik, a właściwie wierszyk, sam nie wiem, jak to nazwać – pokręcił głową naczelnik. – Wierszyk wydaje się wskazówką zostawioną przez sprawcę. Podobnie jak w muzeum, sprawca unieszkodliwił też pracownika ochrony, Piotra Piwowskiego, pracującego dla konkurencyjnej agencji. Obecny tutaj komisarz Solnica przesłuchał dyrektorkę Parku, która odnalazła ofiarę podczas rutynowego porannego obchodu, pracownika ochrony i ojca ofiary. Zeznania tych osób w żaden sposób nie zbliżają nas do odnalezienia mordercy. Denat nie miał wrogów, ciężko też doszukać się motywu działania. Myślę, że wszelkie dalsze szczegóły podadzą pozostali zebrani. – Marczuk zakończył, widząc zniecierpliwienie siedzącej obok niego Agaty Stefańczyk.

      – Dziękuję, Marek – powiedział Jerzy i oparł łokcie o blat. – Agata, twoja kolej. – Wskazał na nią, zanim zdał sobie sprawę, że doświadczona technik i tak zaraz się odezwie.

      – Dziękuję, komendancie – powiedziała nieco zbyt głośno. – Sekcja zwłok Konrada Dryły potwierdziła moje przypuszczenia. Dryła żył, kiedy ucinano mu rękę. Co więcej, zanim ją stracił, kawałek po kawałku odcinano mu skórę i mięśnie. Ofiara była świadoma i wiedziała, co się dzieje. Nie mogła się jednak ruszyć. Była sparaliżowana. Nie jest więc tak, jak powiedział pan naczelnik, że jego ręka została odarta do gołej kości już po jej odcięciu. Było dokładnie odwrotnie.

      – Chcesz powiedzieć, że ofiara wszystko czuła? – zapytał Marczuk.

      – Dokładnie tak, raport naszego patologa nie pozostawia wątpliwości. Czuła ból, ale nie mogła nic zrobić. Tubokuraryna. Substancja zwiotczająca mięśnie. Wstrzyknięta w odpowiedniej dawce powoduje paraliż. Właśnie taki środek zastosował morderca. – Zebrani pokręcili głowami z niedowierzaniem i odrazą. Paweł Krakowski odchrząknął i przesunął swoje krzesło lekko do tyłu. – A kiedy ten maniak skończył, wstrzyknął ofierze dawkę śmiertelną substancji. Zwiotczenie mięśni oddechowych było przyczyną śmierci Konrada Dryły. Udusił się, krótko mówiąc.

      – Na tym etapie to pewnie marzył o śmierci – skwitował Marczuk po chwili ciszy.

      – Myślę, że mogło tak być – potwierdziła Stefańczyk.

      – To nie ma znaczenia. – Jerzy szybko uciął te rozważania. – Co jeszcze udało się ustalić? – zapytał, patrząc na Marczuka. Naczelnik dał znak komisarzowi Adrianowi Solnicy, by ten zreferował ustalenia. Wysportowany i umięśniony trzydziestopięciolatek należał do tej grupy osób, która do pracy przynosiła własne pudełka wypełnione kurczakiem z ryżem w dokładnie wyliczonych porcjach. Mięśnie rozpychające rękawy jego służbowej koszuli rzucały się w oczy bardziej niż wydatny biust Agaty Stefańczyk.

      – Dziękuję, panie naczelniku – zaczął Solnica nad wyraz grzecznie. – Panie komendancie, drodzy państwo, nie jest tego niestety wiele. Ale są pewne konkrety, które jeszcze tu nie padły. Na miejsce zbrodni sprawca przyjechał skradzionym samochodem, oplem astrą, rocznik 2003, gwizdniętym spod bloku na ulicy Limanowskiego. Właściciel, mniejsza o jego nazwisko, smacznie spał i nawet nie wiedział, że auto zmieniło miejsce parkowania. Nie jest w żaden sposób powiązany. Miał pecha, że ten łotr wybrał akurat jego brykę i wymyślił sobie, że w bagażniku przewiezie Konrada Dryłę. Właściciel będzie miał duży problem z usunięciem śladów krwi z tapicerki. – Zaśmiał się Solnica, ale po chwili się zreflektował. – Zarówno miejsce przestępstwa, jak i samochód, zostały dokładnie zbadane przez techników i obecną tu panią Stefańczyk. Jedynym śladem, jaki odnaleziono, jest odcisk buta, rozmiar 44. Urywa się jednak przy samochodzie.

      – Taki sam odcisk znaleziono przy muzeum – wtrącił się Marczuk, kończąc jednocześnie wypowiedź Adriana Solnicy. – I to właściwie jedyne, co mamy. Jedyny trop. Nie znaleźliśmy żadnych odcisków palców. Ani w rezerwacie, ani w parku. W obu miejscach jest monitoring, ale kamery niczego nie zarejestrowały. Sprawca wyłączył zabezpieczenia, jak już unieszkodliwił ochroniarzy.

      Zapadła cisza, którą po kilkunastu sekundach przerwał Jerzy.

      – Czyli jesteśmy w dupie. I gówno wiemy. Dokładnie tyle samo, ile wiedzieliśmy już wcześniej. Udało się potwierdzić jedynie to, co podejrzewaliśmy… – przerwał na chwilę i spojrzał na Agatę – …i to, co jest oczywiste. Oba zdarzenia są powiązane, a wszystko wskazuje na to, że możemy spodziewać się kolejnego, bo przecież ten świr nie zwrócił jeszcze wszystkich kości.

      – Albo ta świrka… – wtrącił Marczuk, czym zwrócił na siebie spojrzenia wszystkich zebranych. – No co!? Przecież nie wiadomo, czy to nie kobieta! – dodał podniesionym głosem.

      – Widziałeś kiedyś babę w butach w rozmiarze 44? – zapytała Agata Stefańczyk.

      – Nie wiem. Może tak. Przecież chyba takie istnieją, co nie? – odpowiedział Marczuk.

      – I podnoszą na klatę więcej niż ja – zarechotał Solnica.

      – Taaa… i jednym ciosem powalają ochroniarzy… – westchnęła technik.

      – Baba, chłop czy mutant to nie ma znaczenia. Wiemy, że jest złodziejem, mordercą, sadystą i poetą w jednym – przerwał po raz kolejny Jerzy. – A do tego lubi zagadki i tajemnice. I jak dotąd na pewno nikt taki w naszym mieście się nie zjawił. Nawet jeśli podnosi na klatę więcej niż Arnold w swoich najlepszych czasach, to i tak musimy go znaleźć. Katowice mają przysłać profilera. Pomoże ustalić, jaki typ bawi się z nami w kotka i myszkę. A na tę chwilę najważniejsza jesteś ty, Asiu – zakończył, patrząc na siedzącą nieruchomo na drugim końcu stołu rzeczniczkę komendy Joannę Lipską.

      Lipska do tej pory się nie odezwała, właściwie nie wykonała żadnego ruchu. Widać było, że wstrząsnęły nią relacje, w których po raz pierwszy usłyszała o szczegółach. Nie poprawiła nawet pukla rudych kręconych włosów, który opadł, przykrywając jej jedno oko i dużą część policzka. Odgarnęła go z twarzy dopiero, kiedy Jerzy ją wywołał.

      – Jak wiesz, wieść już się rozniosła. Pismaki drążą, ludzie gadają. Nie unikniemy rozgłosu. Ale dla mnie najważniejsze jest to, co wychodzi od nas – kontynuował komendant. – Dlatego trzymaj się wciąż tego samego przekazu. Nie wdawaj się w żadne dyskusje o mordach rytualnych, seryjnych mordercach i szczegółach.

      – Policja bada sprawę, toczą się czynności, na tę chwilę nie udzielamy żadnych szczegółowych informacji. Nie, nie wiemy, czy zdarzenia są powiązane. Tak, to prawda, że doszło do kradzieży i morderstwa. To wszystko, co mogę w tym momencie powiedzieć – wyrecytowała Lipska.

      – Dokładnie o to mi chodzi. I nie wypowiada się nikt poza Asią. Pod żadnym pozorem! – podkreślił Jerzy.

      Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.

      – Jakie dalsze kroki? – zapytał Jerzy.

      – Szukamy kolejnych śladów, badamy powiązania, szperamy w poszukiwaniu podobnych spraw – powiedział Marczuk, podnosząc i pokazując kartkę z listą kradzieży w polskich muzeach z lat 1965–2015. – Plus wszystko to, czego zażąda prokuratura, oczywiście. Chcę się też przyjrzeć Zenonowi Dryle. Jakoś nie spodobał mi się ten typ. Kasiasty. Ale w sumie nie wiadomo czemu, bo ponoć prowadzi tylko lekcje tenisa. Wiem, że za to się nieźle buli, ale bez przesady. Jego syn ponoć też grał. Był leworęczny, ale mniejsza o to, wyszedł na wieczorny trening i już nie wrócił. Ojciec jakoś specjalnie się nie przejął, że syn nie dotarł na zajęcia. – Marczuk zrobił chwilę pauzy na zaczerpnięcie oddechu. – Generalnie zakładamy, że obu przestępstw dokonała ta sama osoba i że zrobiła to w pojedynkę. W tym kierunku idziemy.

      Słowa naczelnika były


Скачать книгу