Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz

Ziemia przeklęta - Juan Francisco Ferrándiz


Скачать книгу
ode mnie frate Remigiusa.

      – W tej chwili stara się zabawić wszystkich jakimś nudnym opowiadaniem. Lepiej, żeby nikt cię nie widział…

      Isembard wziął podarowany mu przez Adaldusa płaszcz i oddalił się niczym cień. Rozbita głowa ciągle go jeszcze bolała. Kiedy uszedł kilka mil, zobaczył dwóch mnichów od Sykstusa wracających tą samą drogą; schował się przed nimi za pniem dębu korkowego. Zrozumiał, że zapłatą za jego siostrę był wspaniały srebrny kielich z perłami, który mnisi oglądali teraz z podziwem w świetle księżyca. W klasztorze Świętej Afry nie posiadano środków, aby kupić coś tak cennego.

      Wściekły podniósł z ziemi wielki kamień, żeby nim rzucić w mnichów, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. W ciszy nocy każdą sprzeczkę byłoby słychać z daleka, mogłaby zaalarmować porywacza Rotel. Powinien go zaskoczyć, jeżeli chce wykorzystać okazję.

      Kiedy mnisi zniknęli w ciemnościach, Isembard ruszył dalej i niebawem zauważył jeźdźca. Rotel szła za nim okryta skórami; dłonie miała przywiązane sznurem do uprzęży konia.

      Dziewczyna wyczuła obecność brata i się odwróciła. Gestem poprosiła, by zaczekał; Isembard jednak wydał okrzyk i rzucił kamieniem, który trafił w okrągły hełm żołnierza. Jeździec skurczył się, oszołomiony bólem. Isembard jednym skokiem dopadł do niego i wbił mu nóż w nogę. Był wystraszony, ale zdołał przeciąć powróz i uwolnić Rotel. Żołnierz, pozbierawszy się po pierwszym ataku, zeskoczył z konia i jednym ciosem przewrócił chłopca. Isembard zgubił nóż, a kopniak w żebra powalił go na ziemię.

      – Miejcie litość! To mój brat! – szlochała Rotel.

      Człowiek Drogo ponownie kopnął Isembarda tak, że ten się zaczął toczyć po ścieżce.

      – Odważny jesteś, chłopaku – wymamrotał. Podszedł do niego, kulejąc, i wyciągnął topór zza pasa. – Ale twoja siostrzyczka nie może się marnować w tym żałosnym klasztorku Świętej Afry…

      Isembard, obolały, czołgał się po ziemi. Nie był w stanie się podnieść. Mimo to instynktownie zasłonił się ramieniem przed ciosem. Miał nadzieję, że Rotel wykorzysta chwilę nieuwagi porywacza i ucieknie do lasu.

      W tym momencie mężczyzna wydał okropny charkot, topór wypadł mu z rąk. Patrzył przed siebie zdezorientowany, a z rozciętego gardła płynęła mu krew. Zwalił się na ziemię – i wtedy Isembard zobaczył stojącą za mężczyzną Rotel. Trzymała nóż, który zgubił brat, i ciężko dyszała.

      Kiedy się objęli, Isembard dostrzegł w jej oczach niepokojący blask. Ta delikatna piętnastolatka nie zawahała się zajść żołdaka od tyłu i poderżnąć mu gardło.

      – To po mnie przyjechali! – mówiła wzburzona. Próbowała się wytłumaczyć, widząc zaniepokojoną twarz brata. – Przeor po prostu im mnie sprzedał!

      Od chwili, kiedy żołdak złapał Rotel przy źródle, dziewczyna czuła paniczny strach – tyleż intensywny, co dotychczas jej nieznany. Nigdy nie obawiała się samotności na pustkowiach, nie bała się po nich błądzić ani nie czuła lęku przed niebezpieczeństwami, jakie mogły na nią czyhać w głębi lasu. Tego wieczoru jednak odkryła prawdziwy strach, a tak naprawdę najgorsze było to, że czuła się bezbronna i zdana na czyjąś łaskę. To właśnie lęk sprawił, że zareagowała tak gwałtownie. Spojrzała na swoje zakrwawione ręce i gwałtownie drgnęła.

      – Drogo zapłacił za ciebie mszalnym kielichem.

      Isembard miał wrażenie, że serce mu zaraz wyskoczy z piersi. Choć chłopaka trochę bolało żebro, oboje byli w niezłym stanie, a Rotel odzyskała wolność. Isembarda jednak dręczyło coś jeszcze:

      – Nie zrobili ci krzywdy?

      – Nie… ten człowiek miał mnie tylko zawieźć do Drogo – odpowiedziała dziewczyna, starając się uśmiechnąć, żeby uspokoić brata. – Powiedział mi, że pójdziemy do zamku Tenes.

      – Do zamku naszego ojca? – Isembarda przeniknął piekący ból. Przeszłość wracała do nich po tylu latach, właśnie tej strasznej nocy.

      Rotel przytaknęła. Stopniowo odzyskiwała spokój. Oboje jednak w tej chwili żeglowali po morzu wątpliwości. Wiedzieli, że ich życie zmieni się odtąd już na zawsze.

      – Ten zamek to schronienie Drogo. Myślę, że on wie, kim jesteśmy… – Co zrobimy?

      – Nie możemy wrócić do Świętej Afry. Nawet do wsi, bo natychmiast by nas wydali. – Isembard przypomniał sobie słowa Adaldusa: „Pamiętaj, że jesteś synem Isembarda z Tenes”.

      U ich stóp leżało martwe ciało żołdaka.

      Teraz już nie mógł myśleć jak niewolnik, jeżeli miał chronić siostrę.

      – Rotel… żołdacy Drogo będą nas szukali w pobliżu klasztoru. W Gironie mieszka mnóstwo ludzi. Tam nikt na nas nie zwróci uwagi. Drogo się nie spodziewa, że pójdziemy aż tam. Mam kilka srebrnych oboli… Moglibyśmy uciec z jedną z kupieckich karawan.

      Rotel patrzyła na niego z niepokojem. Nigdy dotąd nie opuszczali klasztoru. Chyba nawet nie umieli używać pieniędzy, a już na pewno – targować się z kupcami!

      – Co z nami będzie?

      Isembard objął siostrę. Czuł taki sam lęk jak wtedy, kiedy jako małe dzieci uciekali z zamku Tenes. A teraz znowu Bóg ich wystawia na próbę… Isembard chciał jej pokazać, że jest silny.

      – Urodziliśmy się z Ziemi i już raz zwyciężyliśmy śmierć. Będę cię chronił, Rotel.

      Dziewczyna dobrze znała brata. Był dzielny, ale ta sytuacja go przerastała. Mimo to mu ufała.

      Ukryli ciało żołnierza w gęstwinie liści, spłoszyli jego konia tak, że pogalopował przed siebie – a sami szybko się oddalili.

      Ich życie w klasztorze Świętej Afry dobiegło końca. Uciekali w milczeniu, nie wiedząc, czy to, co najgorsze, zostawili już za sobą, ani co ich czeka w przyszłości.

      4

      GIRONA

      Miasto pojawiło się przed ich oczami o świcie, ciche, okryte gęstą mgłą płynącą od rzeki Oñar i unoszącą się w górę, ponad potężne mury. Pod portykiem kościoła pierwsi kupcy starali się zająć jak najlepsze miejsca. W zasadzie powinni byli czekać, aż się skończy msza, chcieli jednak wykorzystać czas, zanim koloniści nowego biskupa Frodoí wyjadą do Barcelony. Kupcy głośnym krzykiem zachwalali swoje derki i narzędzia, cieśle zaś sprawdzali koła i osie wozów. Zima miała być ostra. Deszcze skutecznie utrudniły im już drogę z Narbony, a dalej zapowiadało się jeszcze gorzej. Mogli przebyć starożytną drogę rzymską odcinkami – kamienistymi i pełnymi nierówności – ale istniało ryzyko, że zanurzone w błocie koła zaczną odpadać.

      W mrocznym wnętrzu kościoła dym kadzideł przygaszał blask świec, choć zarazem tłumił odór potu i skór podróżnych. Msza się skończyła i nowy biskup Girony Elias rozmawiał ze swoim wikariuszem i innymi kanonikami – wszyscy byli wiekowi i przyglądali się młodemu biskupowi, który się modlił, klęcząc przed krzyżem.

      Chociaż Frodoí przyjął mandat, kuria i miejscowa szlachta nie były pewne, czy pośpieszy do swojej siedziby w Barcelonie. Wielu się ucieszyło, kiedy wyjechał z Reims – ot, jeden rywal mniej. Widywali go zresztą tylko na synodach. Podróżował w towarzystwie mnicha Servusdei aż do Narbony, gdzie arcybiskup Fredoldo go pobłogosławił, do końca nie mając pewności, czy decyzja młodego człowieka nie była motywowana pychą. Dołączył do nich Jordi, kapłan z Barcelony, który bardzo kochał swoją ojczystą ziemię, a młodego biskupa uznał za wysłannika Pana.

      Ku zaskoczeniu dworu król Karol się zgodził,


Скачать книгу