Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz

Ziemia przeklęta - Juan Francisco Ferrándiz


Скачать книгу
Powinnaś się gdzieś schować… tak jak ja.

      Rzuciła gada w krzaki… i w tym momencie włosy zjeżyły się jej na karku. O kilka kroków od niej, wśród drzew, stała jakaś postać owinięta w skóry i wpatrywała się w nią. Rotel widziała ją już nie pierwszy raz w ciągu ostatnich tygodni. Mogła to być pokutująca dusza jakiegoś zmarłego, jak opowiadali mnisi, strasząc dzieci, kiedy ona i Isembard byli jeszcze mali. Coś jej jednak mówiło, że tu chodzi o dużo większe niebezpieczeństwo. Mrugnęła oczami – i postać zniknęła. Rotel nareszcie odetchnęła.

      Pobiegła wystraszona w stronę klasztoru. Wolała już pożądliwe spojrzenia mężczyzn niż badawczy wzrok cienia z lasu.

      Obecność Zrodzonych z Ziemi nie umknęła niczyjej uwadze. Isembard nie spodziewał się tego, a dziewczynka ze wszystkich sił starała się jakoś wytrzymać na mszy, stojąc w głębi ubożuchnej pustelni, pozbawionej ozdób i obrazów.

      W końcu jednak miała tego dosyć.

      – Chcę stąd wyjść.

      – Zabraniam! – nie kontrolując się, wykrzyknął Isembard.

      Stanowili przecież własność klasztoru. Mimo iż cieszyli się sympatią starego Adaldusa i frate Remigiusa, przeor Sykstus uznałby za wielkie uchybienie, gdyby Isembard i jego siostra opuścili kaplicę.

      Nagły okrzyk zwrócił uwagę Sykstusa, który tak się zdenerwował, że przerwał modlitwę dziękczynną.

      Obok niego stał Drogo de Borr. Chociaż szlachcic już wyjaśnił, że w młodości był dobrym kapłanem, nie uczestniczył jednak w odprawianiu nieszporów. Miał wygląd wojownika i długie czarne włosy, które zakrywały mu część bladej, chudej twarzy. Przekroczył już czterdziestkę i spoglądał na obecnych jak grabieżca o ciemnych oczach, w których kryły się sekrety, o jakich lepiej nie wiedzieć. Na kolczudze z metalowych kółek miał narzutkę z wyhaftowanym smokiem, a topór odłożył na ołtarz – przeor omijał go dyskretnie, żeby nie rozdrażnić rycerza, którego wygląd krępował obecnych, co jego samego z kolei bawiło.

      Na widok Rotel Drogo uśmiechnął się chytrze i pochylił do jednego ze swoich ludzi, szepcząc mu coś do ucha. Dziewczynę ogarnęło przeczucie, że zdarzy się coś okropnego, i wybiegła z kaplicy.

      Przeor Sykstus dalej odprawiał mszę. Wzniósł skromny drewniany kielich, okładany mosiężną blachą – naczynie z pewnością niegodne, by znalazła się w nim krew Chrystusa. W 803 roku na synodzie w Reims postanowiono, że kielich powinien być zrobiony ze szlachetnego metalu. Klasztor Świętej Afry był jednak nędzny, składał się z kaplicy w pustelni i małego domku o dwóch celach, który mnisi sami wznieśli, kamień po kamieniu, na wzgórzu oddanym im tymczasowo przez hrabiego Girony. Utrzymywali się przy życiu, nie mając żadnych wpływów ani niewolników, jedynie z dziesięciny.

      To się jednak zmieni – mówił sobie przeor – a w pierwszej kolejności należy zdobyć jakiś kielich o prawdziwej wartości… no, i inne ozdoby. Powinien wykorzystać obecność Drogo i zaproponować mu coś, co ten by wysoko ocenił. Właściwie przeor już podejrzewał, że żołnierz właśnie po to wrócił. Podczas swojej poprzedniej wizyty mógł już przecież zobaczyć Rotel… na przykład pracującą w winnicy.

      Sykstusa nigdy nie interesowało pochodzenie znalezionego rodzeństwa. Ostrożni mnisi opowiedzieli mu tylko, że dzieci się tu zjawiły pewnej burzliwej nocy i że wilki jakoś je oszczędziły. Ta piękna dziewczyna bez rodziców i bez rodziny wydała mu się darem od Boga. Należała przecież do klasztoru, tak samo jak winnice czy kozy! Przeor z werwą wrócił do odprawiania mszy.

      Po nabożeństwie Isembard przywitał się ze znajomymi z wioski i poszedł szukać siostry. Udał się nad pobliskie źródło, gdzie dziewczyna zazwyczaj siadywała, kiedy ją coś martwiło – jednak tam jej nie znalazł.

      Kiedy zapadł wieczór, wieśniacy ruszyli wspólnie do domów. Drogo także się oddalił ze swoimi żołnierzami w kierunku Girony.

      Isembard odetchnął z ulgą. Rotel nadal się nie pokazywała, dlatego poszedł aż do jej groty, licząc, że tam ją znajdzie.

      – Rotel?

      Usłyszał jej zduszony krzyk. Przerażony wpadł do środka, nie myśląc o niebezpieczeństwie. Ujrzał siostrę na ziemi, związaną i zakneblowaną – zanim jednak zdążył zareagować, poczuł uderzenie w tył głowy i zapadł w ciemność.

      – Isembard! Obudź się!

      Czyjś głos wwiercał mu się w mózg. Powoli otworzył oczy, czując nieznośny ból. W półmroku rozpoznał starego Adaldusa.

      – Zabrali ją! – ze smutkiem powiadomił go stary mnich.

      – Rotel! – krzyknął chłopak z rozpaczą. – Co się stało?

      – Przeor… sprzedał ją temu Drogo.

      – Ależ… ja go przecież widziałem! Odjechał sam, tylko ze swoimi ludźmi!

      – Nie chciał tego robić na oczach wieśniaków. Dopiero kiedy zapadła noc, zabrał ją jeden z jego żołnierzy… dwóch naszych ludzi mu pomogło – dodał Adaldus ze wstydem. – Niech nam Bóg wybaczy…

      Mimo że nadal oszołomiony, Isembard zerwał się gwałtownie w panice. Nie zdołał jej ustrzec!

      – Bracie Adaldusie, uważasz, że Drogo przyjechał tu właśnie po nią? Żaden wielki pan nigdy nas dotąd nie odwiedzał… – mówił zdruzgotany.

      – Mógł ją zobaczyć, kiedy tu był kilka tygodni temu ze swoimi ludźmi… A może jakiś wieśniak opowiedział mu o niej… Nieważne. Rotel jest bardzo piękna, ale też jest wyjątkowa… sam o tym wiesz najlepiej. Może to jakiś kaprys albo inna przyczyna…

      – Muszę ją odnaleźć – stwierdził Isembard. Był wystraszony, ale nie miał zamiaru jej porzucić w potrzebie.

      Adaldus wręczył mu nóż i woreczek z kilkoma srebrnymi obolami. To miała być broń Isembarda w starciu z mieczem żołnierza Drogo. Od czasu, kiedy dwanaście lat temu uciekł z Tenes, nigdy nie widział takiej broni.

      – Okradłeś przeora Sykstusa!

      – Sykstus uważa się za narzędzie Boga, ale ja przecież także jestem takim narzędziem. – Adaldus uściskał Isembarda. Kochał rodzeństwo, jakby byli jego własnymi dziećmi. – Przez dziesiątki lat byłem przeorem… a teraz nie poznaję dawnej Świętej Afry. Jeżeli uda ci się odnaleźć Rotel, nie wracajcie tu!

      – Co z nami będzie? – westchnął Isembard, zgnębiony. Od dzieciństwa oboje z siostrą służyli ludziom oddanym modlitwie. Nie rozumiał, za co Bóg ich tak karze… A może ma wobec nich jakieś niezbadane jeszcze zamiary?

      Adaldus płakał. Czuł się winny. Kiedy Rotel, mając trzynaście lat, pierwszy raz zaczęła krwawić, to on był przeorem! Powinien był ją wtedy oddać jakiemuś chłopakowi z Katalonii – młodemu i godnemu takiej żony. Ta dziewczyna wiodłaby wtedy może i nieciekawe życie, ale teraz? Została wydana niczym łup dla kaprysu jakiegoś szlachcica o złej sławie i wątpliwych zamiarach.

      Znowu uściskał Isembarda. Dobrze poznał tego chłopca i wiedział, że ma szlachetną duszę, a w jego żyłach płynie krew legendarnego rodu. Tyle że Isembard był teraz tylko niewolnikiem bez grosza przy duszy, nie licząc tych drobnych, jakie mu ofiarował. Ale i tak było wiadomo, że dla Rotel zaryzykuje wszystko.

      Stary mnich chciał tchnąć w niego ducha odwagi.

      – Zawsze pamiętaj, że jesteś synem Isembarda z Tenes. Żałuję, że nie potrafię ci więcej opowiedzieć o twojej rodzinie, ale jestem pewien, że sam to odkryjesz. Cóż, teraz powinieneś już iść.

      Na wspomnienie o Isembardzie z Tenes chłopak poczuł ukłucie bólu. Ten ojciec rycerz obiecywał, że go nauczy, jak się walczy na miecze


Скачать книгу