Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz
do rzeki. Z ulgą padli sobie w ramiona. Biskup i jego konna eskorta byli już dość daleko, za nimi podążały pierwsze rodziny i reszta kolonistów.
– Niewiele brakowało… – usłyszeli życzliwy głos za plecami.
Aż podskoczyli oboje. Uśmiechała się do nich dziewczyna w sukni poplamionej olejem. Mogła być w wieku Isembarda, miała ciemne włosy i błyszczące oczy. Obok niej jakiś młodzieniec, starszy może o kilka lat, z rudą czupryną, patrzył na nią z pretensją. Isembard odwzajemnił się im wdzięcznym uśmiechem – i nagle, wpatrzony w delikatne rysy okrytej chustą dziewczyny, poczuł coś… coś, czego dotychczas nie znał.
– Dlaczego to zrobiłaś? – nieufnie spytała Rotel.
Eliza patrzyła na Isembarda i zwlekała z odpowiedzią.
Był najpiękniejszym chłopcem, jakiego kiedykolwiek widziała. Poczuła niespodziewane mrowienie w brzuchu.
– Pracowałam w zajeździe. Zetknęłam się w życiu z wieloma ludźmi, którzy próbowali uciec, i muszę powiedzieć, że wy jesteście z nich wszystkich najgorsi. Byliście tak przerażeni, że nie mogłam się powstrzymać. Mam na imię Eliza. To mój mąż Galí. Idziemy z Carcassonne.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie w milczeniu. Rotel chyba miała ochotę odejść, ale Isembard zdążył się już odezwać.
– Jesteśmy pasterzami z gór, idziemy z północy hrabstwa – skłamał, próbując przekonać Elizę. Mówił trochę niepewnie, w końcu niewiele dotąd rozmawiał z obcymi kobietami. – Moja siostra ma na imię Rotel, a ja jestem Isembard. Przybyliśmy do miasta, żeby sprzedać nasze sery, i postanowiliśmy się przyłączyć do kolonistów idących do Barcelony.
Eliza czuła, jak tonie w oczach młodego kłamcy. Zachwycała ją jego nieśmiałość. Tak bardzo różnił się od Galego! W jego błękitnych tęczówkach widziała światło, a delikatne rysy chłopca mąciły jej spokój. Ponieważ mąż stał obok, bardzo starała się to ukryć.
Wskazała prałata idącego przed nimi.
– Nie ma znaczenia, skąd przyszliście i co kiedyś robiliście. Biskup Frodoí mówi, że dla nas wszystkich to jedyna szansa w życiu…
– Ale… dlaczego akurat wy się do nich przyłączyliście? – spytała Rotel. Dostrzegła zmieszanie Elizy na widok Isembarda. Czuła się oszołomiona, a ta dziewczyna wzbudzała jej niechęć.
– A zwróciliście uwagę na te potrawy, o których mówił biskup? No więc to ja je będę przyrządzała!
Galí przypatrywał się rodzeństwu. Nie mieli ze sobą żadnych tobołków, a ubrani byli w stare, zniszczone i pocerowane rzeczy. Nie byli nikim ważnym… być może niewolnikami? Patrząc na nich z pogardą, wyjaśnił:
– Chcemy otworzyć tawernę. Moja młoda żona jest najlepszą kucharką w całej Gocji. Dla innych będzie praca na roli… – tu rzucił pożądliwe spojrzenie na Rotel, dodając: – I dużo dzieci do urodzenia, żeby znowu zaludnić marchię.
Nie odpowiedzieli, a Eliza była wściekła na Galego, że ich tak potraktował.
W tym momencie z bramy Oñar wyjechali dwaj jeźdźcy i zażądali od kolonistów odkrycia głów. Isembard i Rotel naciągnęli kaptury na twarze.
– Szukają was – stwierdziła z powagą w głosie Eliza. – Dlatego sprawdzają tych, którzy już wyszli.
Isembard spojrzał na dziewczynę i w jej oczach barwy miodu ujrzał coś, co go popchnęło do zwierzeń.
– Sprzedali moją siostrę i… uciekliśmy – wyznał nieostrożnie.
Nagle Galí odciągnął Elizę, żeby jej coś powiedzieć na osobności. Żołnierze byli już blisko, a on nie krył uśmiechu.
– Jeżeli to ci, których szukają, może nam dadzą za nich nagrodę?
– Ona jest taka młoda, Galí! – wykrzyknęła, przerażona. – Brat ją chroni, ale nikogo tu nie znają. Musimy im pomóc!
– To tylko niewolnicy! – nalegał Galí. Okazało się, że Eliza nie jest tak pokorną i taktowną żoną, jak się spodziewał. Czuł się w jej towarzystwie coraz gorzej.
– Ja też nią byłam – odparła dziewczyna.
– Ale teraz jesteś wolna! Jesteś moją żoną! – parsknął ze złością. – Powinnaś mnie słuchać.
Elizę przestraszyła ta reakcja, ale nie ustąpiła.
– A gdyby to was złapała dwójka nieznajomych, kiedy uciekałeś z Vernet ze swoim dziadkiem Gombauem?
Galí zacisnął pięści, rozdrażniony tą odpowiedzią. Niestety dokoła był tłum ludzi, więc się powstrzymał.
– Mogą nam sprawić kłopot.
– Już go mamy. – Eliza dotknęła swojej poplamionej sukni. – Pomogliśmy im się wydostać z Girony.
Galí zdał sobie sprawę, że Eliza ma właściwie rację.
– A w jaki sposób nie dopuścisz do tego, żeby ich złapali? – spytał
– Sprawimy, że znikną – odparła z przebiegłym uśmiechem.
Przypomniała sobie, jak kupcy w zajeździe opowiadali o podstępnych sposobach ucieczki przed poborcami podatków i innymi niebezpieczeństwami. Nigdy nie przypuszczała, że kiedyś sama będzie się musiała uciekać do podobnych wybiegów. Wrócili do rodzeństwa. Galí patrzył na nich podejrzliwie. Jego młoda żona stanowczo za bardzo się angażowała w ratowanie tego przystojniaka Isembarda.
– Zaufajcie mi i róbcie to, co wam powiem. – Eliza patrzyła spod oka na żołnierzy, którzy podchodzili coraz bliżej.
– Wychowała się w tawernie wśród żołdaków i oszustów – zimno wtrącił jej mąż.
Rotel zmarszczyła brwi, była nieufna. Isembard jednak spojrzał w oczy Elizy i mocno przycisnął ramię siostry. Zresztą na ucieczkę było już za późno, zaraz ich zobaczą.
– Isembardzie – rzekła Eliza – udawaj, że jesteś niewolnikiem mojego męża. Rotel, zamienimy się ubraniami i pójdziesz ze mną.
Eliza i Rotel podeszły do jakiejś skromnie wyglądającej rodziny, ciągnącej dwukołowy wózek. Jechała na nim kobieta karmiąca dziewczynkę; druga, trzylatka, siedziała obok. Kobieta rozpoznała Elizę i zaczęły szeptem rozmawiać. Matka patrzyła na Rotel i na zbliżających się strażników. W końcu skinęła głową i przekazała Rotel swoją nowo narodzoną córeczkę.
– Ma na imię Auria, skończyła dopiero parę miesięcy – tłumaczyła Eliza. – To Leda. Jest dobrą kobieta i chce ci pomóc, Rotel. Nigdy nie karmiłaś piersią, prawda? Nie mylę się?
– Ale…
– Dalej, wyjmij pierś! Teraz!
Z tyłu za nimi było już słychać żołnierzy, krzyczących na Galego, który z przesadną surowością popychał Isembarda, jakby niewolnik go rozzłościł. Pchnął go w błoto na drodze, ku wielkiej uciesze żołnierzy, którzy odjechali rozweseleni. Eliza uparcie kręciła się koło Rotel. Dziewczyna zsunęła rękaw sukni i zdenerwowana podała dziecku pierś.
– Boże drogi! – jęknęła, czując ugryzienie małych dziąseł.
– Jeszcze nie byłaś matką, prawda? – mruknęła Leda. – Chodź, siadaj obok mnie, moja córko…
Żołnierze podjechali i przypatrywali się dziewczynie.
– A może i nam się coś od ciebie dostanie, co, mała?
Ryknęli śmiechem, a Rotel zacisnęła zęby. Ból był nie do zniesienia, ale go wytrzymała. Malutka Auria kręciła