Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz

Ziemia przeklęta - Juan Francisco Ferrándiz


Скачать книгу
wykalkulował, z którymi z kolonistów ma się zaprzyjaźnić – i od pierwszego dnia nie odezwał się do Isembarda ani słowem. Nigdy też nie towarzyszył Elizie, mimo niebezpieczeństwa, jakie mogło grozić jego żonie, kiedy szła w głąb nieznanego lasu.

      Chociaż nie powinien, Isembard poszedł za dziewczyną. Zastał ją myszkującą w chaszczach w pobliżu obozu. Zauważył, że Eliza płacze. Wiedział, że niedawno umarł jej dziadek – ale przecież kiedy szli w orszaku, wyglądała na taką pogodną! Wzruszony przestał się kryć i zbliżył się do niej.

      Kroki wystraszyły Elizę, ale na widok chłopca uśmiechnęła się smutno.

      – Nie wiem, co tu robię, Isembardzie – rzekła, jakby chciała zrzucić z siebie jakiś ciężar. – Zostawiłam za sobą całe swoje życie, a teraz pytam sama siebie, czy dobrze zrobiłam.

      – Masz swojego Galego – powiedział ostrożnie.

      Eliza niechętnie przytaknęła, nie chciała rozmawiać o mężu. Nie był już dla niej tak czuły jak tam, w zajeździe, ani nie obsypywał jej komplementami, które wcześniej wywoływały rumieniec na jej twarzy. Ciągle jej wypominał, że to dzięki niemu odzyskała wolność. Żądał, żeby mu podawała jedzenie; każdej nocy kładli się razem i spędzali niemiłą noc, ale przez cały pozostały czas Galí wybierał towarzystwo niektórych kolonistów i ich gorzkawe wino. Mimo to Eliza ciągle wierzyła, że w Barcelonie wszystko się zmieni – otworzą własny zajazd, będą mieli dzieci…

      – Po co tu przyszedłeś, Isembardzie? – spytała nieśmiało.

      – W lesie nie jest bezpiecznie…

      Czuł się głupio. Stali na polanie, tylko we dwoje.

      Eliza otarła łzy. Nie chciała, żeby teraz odszedł.

      – Mógłbyś mi pomóc zbierać jagody – zaproponowała.

      Isembard się zgodził, ale był bardzo zdenerwowany. Nigdy nie przebywał dłużej sam na sam z młodą kobietą – oprócz Rotel. Eliza opowiadała mu o Carcassonne, za którym tęskniła, i oboje przez nieuwagę weszli w gąszcz leśny, coraz ciemniejszy, bo zrobiło się już późno. Chłopiec słuchał jej opowiadań, oczarowany, podziwiając przy tym piękno jej łagodnych rysów, które tak kontrastowało z rękami, zniszczonymi przez wiele lat pracy. Chwila była tak intymna, że aż się wystraszył.

      Eliza doskonale widziała, co się dzieje z Isembardem, i zarumieniła się ze wstydu. Był zupełnie inny niż Galí i niż ci wszyscy rozwiąźli chłopcy z zajazdu Oteria. Mówił niewiele i odpowiadał powściągliwie. Nie miał raczej wielkiego doświadczenia w rozmowach z kobietami, ale za to był najpiękniejszym młodzieńcem, jakiego w życiu widziała. Rysy miał równie delikatne jak jego siostra, ale pod starym ubraniem, które nosił, można się było domyślić umięśnionego ciała, zahartowanego ciężką pracą. Podobał się jej. Jej mąż nauczył ją, co to seks. Zazwyczaj ją brał, dysząc i sapiąc i nie obdarzając specjalnie pieszczotami. Zadawała sobie pytanie, czy z tym chłopcem byłoby tak samo.

      Tymczasem lunął rzęsisty deszcz i oboje, zaśmiewając się, pobiegli w kierunku skalistej groty, którą odkryli za dębem. Było tam ciasno. Ich ciała się stykały. Eliza zdjęła z głowy zmoczoną chustkę, żeby ją wyżąć. Poprawiła włosy, w pełni świadoma tego, że chłopiec na nią patrzy. Tym zachowaniem być może krzywdziła męża… ale się nie odsunęła. Napięcie było zbyt silne. Wiedziała, że między nimi rodzi się coś istotnego.

      Isembard, kiedy poczuł zapach wilgotnych włosów Elizy, zrozumiał swoje uczucia. Podniecał go dotyk jej ciała, niemal przytulonego do niego. Przypomniał sobie długie kazania mnichów ze Świętej Afry, ostrzegające przed rozpustą i cudzołóstwem. Podniósł rękę i odważył się musnąć jej twarz. Eliza przymknęła oczy i pierwszy raz kompletnie zapomniała o Carcassonne.

      – Należę do męża… – mruknęła ostrożnie. Nie chciała przekroczyć granicy.

      Isembard nie odważył się pójść dalej, ona zaś się wahała pomiędzy poczuciem winy a pożądaniem.

      W tym momencie usłyszeli głosy dochodzące z lasu i oszołomieni odsunęli się od siebie. Zobaczyli w zagajniku światło pochodni i szczupłą sylwetkę Rotel, która szła ich śladem. Towarzyszyli jej Jan i jego najstarszy syn Zygfryd.

      Eliza, nadal rozdygotana, uśmiechnęła się z przymusem i włożyła chustkę na głowę. Z ulgą zobaczyła, że wśród nadchodzących nie ma jej męża.

      – Byłam niewolnicą tak jak ty, Isembardzie, ale Galí mi dał wolność. – Nie musiała się uciekać do wykrętów. Pomiędzy nimi coś zaszło i oboje to czuli, tylko Elizie łatwiej przychodziło o tym mówić. – Sama myśl o tym… już jest grzechem, Isembardzie.

      W tym momencie, nie wiedząc, czy to z powodu nagłej frustracji, wiedziony jednak nagłym impulsem pocałował ją. Był to niezdarny pocałunek nowicjusza, mimo to Eliza, wstrząśnięta, zamknęła oczy. Odsunęli się od siebie, ale ich serca tłukły się nieznośnie w piersiach.

      – Moja siostra i ja nie urodziliśmy się niewolnikami – wyznał.

      – Wiedziałam, że ukrywacie jakąś historię – rzekła dziewczyna, przede wszystkim po to, żeby zmniejszyć napięcie.

      To wyznanie prawdy było jedynym, co Isembard mógł ofiarować Elizie. Zanim wyszli naprzeciw poszukującym, opowiedział dziewczynie o rodzinie Tenes i o dwójce dzieci, które uciekły, zostawiając za sobą legendę i nieznaną ziemię, do której teraz dążyli.

      Pod koniec piątego dnia marszu Oriol, kapitan eskorty biskupa Frodoí, oznajmił, że są już tylko o kilka mil od Barcelony. Biskup polecił rozbić obóz i wysłał kapitana z jednym z jego ludzi do miasta, by zapowiedzieli wjazd biskupa następnego ranka i przygotowali uroczyste powitanie. Pod nieobecność Humfryda miał go przyjąć jako najwyższy rangą przedstawiciel króla wicehrabia Sunifred wraz z ważnymi osobistościami, klerem i resztą mieszkańców. Biskup liczył na to, że kiedy rozdzwonią się wszystkie dzwony w mieście, wraz z jego krokami poruszy się cały las gałęzi drzew oliwnych.

      – Nie podoba mi się tutaj – mruknęła Rotel, rozglądając się po okolicy. – Obserwują nas.

      Idący obok kapłan Jordi wskazał na wschód, na pokryte lasem góry.

      – Oto Sierra de la Marina[13], za tymi górami już jest morze. W czasach starożytnych to miejsce było święte, na szczytach stoją ołtarze gigantów i ruiny. Ludzie z miasta jeszcze ciągle tu przychodzą składać ofiary, a w niektóre noce w roku odprawiają pogańskie obrzędy.

      Frodoí, jadący u jego boku, zmarszczył brew.

      – Tam, gdzie się znajduje ta stara świątynia, wzniesiemy kościół! A kamienie z ołtarzy posłużą nam jako nadproża!

      Ci, co go słuchali, przytaknęli, aczkolwiek nie byli specjalnie przekonani do tego pomysłu. Via Augusta wiła się wśród lasów. W gałęziach drzew niemiło szumiał wiatr, teraz wieczorem zimny. Towarzyszyło im jakieś nieuchwytne wrażenie, które sprawiło, że Rotel zadrżała. Isembard ją przytulił.

      – W tym lesie jest coś dziwnego, bracie… – zaczęła nerwowo dziewczyna.

      W dąbrowie rozbili obóz i rozpalili ogniska. Dokoła jednego z nich zasiedli Isembard z siostrą, Eliza, Galí i rodzina Ledy. Jej mąż Jan postanowił tej ostatniej nocy marszu opowiedzieć przyjaciołom swoją historię:

      – Byliśmy niewolnikami na frankońskich ziemiach pana regionu Razès, zwał się Secario z Elny. Moja rodzina od trzech pokoleń mieszkała w małej wiosce na podzamczu, rodzina Ledy żyła tam chyba jeszcze dłużej. Jestem kowalem, tak samo jak mój ojciec i dziad. Wykuwałem żelazne okucia i broń dla swojego pana. Dobrze mi się wiodło. Nigdy się nie dowiedzieliśmy, co było powodem sporu pomiędzy rodami szlacheckimi, ale pewnej nocy,


Скачать книгу