Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz
ale naprawdę szukała Isembarda. Potknęła się o jakieś ciało z wydartymi wnętrznościami i zlękła się, że to on.
Galí nie miał zamiaru tkwić na widoku i postanowił zostawić Rotel, otoczyło go jednak pięciu wojowników z pochodniami. Jeden z nich się wyróżniał wyrytym na piersi złotym smokiem. Galí rozpoznał pana Drogo de Borr, szlachcica, który czekał na biskupa w Gironie.
– Panie, zawdzięczamy wam życie – powiedział z pokorą, która tak się zawsze podobała szlachetnie urodzonym. – Kto nas zaatakował?
– Tutaj nazywają to hordami, bo nacierają całą gromadą. Nigdy nie byli tak blisko miasta. – Spojrzał z lekceważeniem na Galego. – Może wywęszyli wasze kobiety? – Przyjrzał się ciału człowieka z czerwoną maską i cięciem na szyi. – Kto go zabił, ty?
Galí już miał zamiar przytaknąć, ale Drogo uśmiechnął się złośliwie i popchnął go.
– Nie wyglądasz na takiego. – Spojrzał na Rotel, leżącą bez czucia na ziemi, i spytał z chytrą miną: – To ona?
Galí wyczuł okazję, żeby zyskać przychylność Drogo. Rodzeństwo nieopatrznie opowiedziało mu kiedyś całą swoją historię.
– Myślę, że ta dziewczyna należy do was, szlachetny panie. Ma na imię Rotel i przyłączyła się do orszaku biskupa w Gironie. Biskup wziął ją pod opiekę, jak nas wszystkich, ale nic nie powiem, jeżeli ją sobie zabierzecie. W zamian za niewielką nagro…
Nie zdołał dokończyć. Poczuł ostrze noża na swoim gardle.
– A jej brat? Jest tutaj? Zabił jednego z moich ludzi!
– Pewnie jej szuka, panie! – jęknął Galí, przerażony.
Drogo zauważył jego tchórzostwo. Ten człowiek zrobi wszystko, byle uratować życie.
– Jak się nazywasz?
– Galí… z Carcassonne – wydyszał.
– Słuchaj no, Galí… – Tu oparł koniec sztyletu na jego powiece. – Zabiorę ją, a ty nic nie powiesz. A twoją nagrodą będzie, że ci nie wyłupię oka. Mam w Barcelonie wielu wasali. Jeden fałszywy krok, a obedrę cię ze skóry i wygarbuję ją!
– Zrobię wszystko, czego zażądacie, panie! – przyrzekł, nie ruszając się z miejsca.
Kiedy Drogo go puścił, Galí, drżąc na całym ciele, upadł na ziemię. Jeden z żołnierzy szlachcica zarzucił sobie zemdloną Rotel na ramię.
– Niech cię nikt nie zobaczy. Pozostali ze mną! Biskup będzie chciał nas pobłogosławić.
Pomału w lesie zapanował spokój, przerywany tylko płaczem kolonistów nad trupami swoich bliskich i wołaniem tych, którzy jeszcze ciągle szukali zaginionych.
Eliza znalazła w jakiejś norze Galderyka, jednego z synów Jana, i jeszcze trzech chłopców. Kiedy już straciła nadzieję, pojawił się Isembard, który nadal szukał Rotel. Z trudem się powstrzymali, żeby nie paść sobie w objęcia.
– Wszyscy zdrowi? – pytał z ulgą, widząc, że nic jej nie jest.
Eliza przytaknęła, płacząc, i chwyciła go za rękę.
– Rotel uratowała mi życie!
Na to pojawił się Galí z dziwnym wyrazem twarzy. Rozłączyli się. Spojrzał na nich mętnym wzrokiem.
– Rotel sobie poszła, kiedy się zorientowała, że jest tu Drogo de Borr. Uciekła… tam – wskazał kierunek, w którym odjechał szlachcic.
Isembard oddalił się. Nie wierzył mu, ale lęk o Rotel był silniejszy.
Galí uścisnął Elizę.
– Co się stało, Galí? Rotel była ranna…
– Tak jest lepiej – przerwał jej. – Drogo jest groźny, a gdyby nas z nimi zobaczył…
W tym momencie Eliza zrozumiała, że nie kocha Galego. Odsunęła się. Młoda i niewinna, wpadła w sidła wygadanego, czarującego zuchwalca. Teraz jednak czuła prawdziwą miłość… i tym kimś nie był jej mąż. Tonęła w jego oczach. Galí, nie mając pojęcia o tym, co się z nią dzieje, pogłaskał żonę lekko po twarzy.
– To była okropna noc. A jednak, dzięki Bogu, żyjemy. Obiecuję ci, że w Barcelonie wszystko będzie inaczej.
Nie odsunęła się od niego, ale wypatrywała oczy w ciemnościach, badając, w którą stronę odszedł Isembard, a po jej policzkach spływały łzy. Galí zaś miał nadzieję, że już więcej nie zobaczy tego niewolnika uciekiniera, który nie przestawał gapić się na Elizę.
W milczeniu podeszli do grupy kolonistów zebranej wokół namiotu biskupa. Kiedyś ich potomkowie pewnie będą opowiadać dzieciom baśnie o straszliwych demonach, tłumnie wyłaniających się z lasu… jednak oni sami nigdy nie zdołają zapomnieć strachu, jaki przeżyli tamtej nocy.
6
Słońce już się wznosiło wysoko nad horyzontem, kiedy Frodoí zamknął wreszcie zniszczony mszał. Czuł się oszołomiony i siły go opuściły. To była chyba najdłuższa noc w jego życiu.
Pobłogosławił kolonistów, patrząc na ich wylęknione twarze. Byli jeszcze w lesie, gdyż wiele rodzin nadal poszukiwało bliskich. Mała Ada była pierwszą, która zaginęła podczas napadu. Znaleziono dwanaście poćwiartowanych ciał, a kilka młodych kobiet i dwie dziewczynki nie wróciły do obozu. Frodoí nie chciał grzebać zmarłych w niepoświęconej ziemi, ale też i nie miał ochoty wkraczać do Barcelony z żałobnym konduktem. Zdecydował więc, że nakryją tylko ciała kamieniami i po kilku dniach przyjdą je zabrać na cmentarz.
Biskup wbił wzrok w pana Drogo, nie ufał mu. Jego nagłe pojawienie się akurat w takim momencie wydało się podejrzane. Szlachcic z dumną miną prężył się wśród swoich kilkunastu wojowników. Mimo królewskiego wyglądu wzrok miał niespokojny i zimny. Na ciemnej czuprynie nosił żelazny diadem, a na tunice okrywającej zbroję wyhaftowany był smok; podobno – jak się chwalił – zabił jednego z tych stworów w jaskini Montseny. Nikt nie odważył się temu zaprzeczać, chociaż wcale nie było wiadomo, jakie stworzenia zamieszkują tę tajemniczą górę.
Teraz zaś Drogo był przede wszystkim zbawcą nowego biskupa. A jednak Frodoí czuł niepokój. Więcej niż on mógł o tym wszystkim wiedzieć Jordi, biskup zatem postanowił porozmawiać na stronie z młodym mnichem i ze starym Servusdei.
– Panie mój, nie powinieneś mu wierzyć – stwierdził Jordi z ponurym wyrazem twarzy.
– Już w Gironie mnie przed nim ostrzegałeś, ale teraz chciałbym poznać szczegóły – mruknął Frodoí. Wtedy w Gironie obraził Drogo i teraz przeklinał swoją głupotę.
– Ten człowiek twierdzi, że jest prawowitym następcą Rorgonisa de Borr z Cerdañii, który był wasalem hrabiego Bernarda z Septymanii. W Barcelonie jednak wszyscy wiedzą, że to bękart, którego Rorgonis jeszcze jako dzieciaka zamknął w klasztorze i zobowiązał mnichów, żeby z niego zrobili kapłana. Mówią, że mnisi, którzy mieli już dość zachowania Drogo, sprzedali go jako niewolnika na galery do Akwizgranu – Jordi jeszcze bardziej ściszył głos. – Opowiadają też, że ten statek zatonął u wybrzeży Afryki i wtedy uznali chłopaka za zmarłego, ale po wielu latach wrócił… i to nie sam. Podobno razem z nim zawitał tutaj jakiś demon, czarny jak diabeł.
– Plotki… – pogardliwie rzucił Servusdei.
Frodoí był jednak przejęty. Afryka to było przecież miejsce nikomu nieznane. Nikt nie wiedział, jakie dziwaczne tajemnice kryją jej płonące piaski…
– Być może, frate – ciągnął Jordi równie ponuro. – Pojawił się na zamku Borr dosłownie znikąd. Jego ojciec już nie