Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz
nie przyszedł nam z pomocą, nie zjawił się też żaden nowy pan, by zająć te ziemie. Tacy są ci panowie: ufają we własne miecze i poją je krwią. Pochowaliśmy Jana, naszego najstarszego, i uciekliśmy z tego martwego miejsca. Byliśmy skazani na śmierć głodową albo na niewolnictwo, jednak wcześniej znalazł nas biskup Frodoí, niech go Bóg ma w swojej opiece!
Rotel i Isembard spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Jan i Leda pomogli im się wydostać z Girony, mszcząc się na uzbrojonych żołnierzach, którzy spowodowali tyle ludzkich nieszczęść.
– Nikt, kto ma cokolwiek do stracenia, nie zdecyduje się tak bardzo zbliżyć do granicy – powiedział Jan w zamyśleniu.
Eliza była wystraszona i skruszona. Wszystko przez te długie dni, podczas których nikogo nie spotykali, a mijali tylko ruiny. Często przy drodze napotykali niepochowane ludzkie kości.
– Będzie nam dobrze, Elizo – szepnął zarozumiale. – Będziemy w lepszej sytuacji niż oni wszyscy, zapewniam cię.
– Oby Bóg cię wysłuchał… ale już kiedyś musiałeś uciekać z tej ziemi!
Galí patrzył w ogień. Nikt ich nie słyszał, zatem zaczął znowu cicho mówić:
– Moja rodzina została ukarana za swoją wierność hrabiemu. My będziemy służyć tylko temu, kto płaci, nie zapominaj o tym, żono! Razem z tymi, których tu widzisz.
Eliza się skrzywiła. Galí mówił to z pogardą, ale ona czuła się bezpieczna wśród kolonistów i nie miała zamiaru się od nich odwracać. Ostatnio prawie nie rozmawiała z mężem. Galí spędzał coraz więcej czasu w towarzystwie innych mężczyzn, a przede wszystkim – ich wina. Wydali już prawie wszystkie obole otrzymane od Oteria i to ją napawało lękiem.
– Nigdy nie mówiłem, że ta podróż będzie łatwa – stwierdził jakiś gardłowy głos za ich plecami.
Zerwali się gwałtownie i ukłonili z szacunkiem, ale biskup Frodoí tylko ich przeprosił i usiadł na gładkim kamieniu przy ogniu. W tych dniach wydawał im się jakiś bliski. Nie wiedział, jak go przyjmą w mieście, dlatego chciał pozyskać wiernych sojuszników.
– Nawet król pyta, dlaczego zgodziłem się zostać biskupem Barcelony, ale tylko wy poznacie moją odpowiedź.
Mimo młodego wieku mówił tak, że jego słowa chwytały za serce. Gesty i sposób, w jaki się przechadzał, spoglądając na obecnych, sprawiały, że każdy słuchacz musiał się poczuć kimś ważnym.
– Nie wiem, czy na świecie jest inne miasto, które by ucierpiało bardziej od najazdów i oblężeń w ciągu ostatnich sześciu dekad, a mimo to nie dało się pokonać! Chciałbym wiedzieć dlaczego! To jest właśnie tajemnica, która mi kazała wziąć na siebie ten ciężar. Dlaczego to miasto nadal trwa i czy Bóg ma jakieś zamiary wobec tego przeklętego miejsca! – Rozłożył ramiona opiekuńczym gestem. – Będę z Bogiem w tych Jego zamiarach i liczę na was.
Po długiej ciszy spojrzał na Rotel. W jej bladobłękitnych oczach było coś nieokreślonego, coś, co go zaniepokoiło.
Tajemnice tej dziewczyny musiały być inne niż pozostałych kolonistów.
– Wiem, że są między wami tacy, którzy mają sprawy w sądach albo są uciekinierami… może nawet tacy, którzy nie idą z nami z własnej woli. Mimo to pragnę, żebyście się stali moją rodziną. Będziemy żyli na tej ziemi zgodnie z własnymi zwyczajami i prawami. W Barcelonie nawet modlą się do Boga w inny sposób niż w pozostałych miejscach naszego cesarstwa. Pewne rzeczy się zmienią, ale inne sprawią, że to my się zmienimy. Powinniśmy być na to przygotowani i zdobyć się na cierpliwość, żeby tu znaleźć także swój dom.
Zaległa cisza, którą przerwała Emma, starsza córka Jana. Zerwała się nagle.
– Gdzie jest Ada? – spytała ze strachem.
– Tam! Tam poszła! – powiedział Galí, wskazując w stronę lasu.
Trzyletnia dziewczynka skorzystała z tego, że nikt nie zwracał na nią uwagi, i zaszyła się wśród drzew. Panowała tam całkowita ciemność… Rotel wbiła paznokcie w ramię brata.
– Ada, wracaj! – wołała, bardziej przerażona niż matka dziecka. – Wyjdź z lasu!
Malutka podniosła rączkę, jakby ją pozdrawiała. Nagle pisnęła i zniknęła im z oczu, jakby coś ją wciągnęło w ciemność drzew. Jej przerażony krzyk słychać było z coraz większego oddalenia.
– Boże drogi!
Pobiegli w ślad za dzieckiem. Powstał szaleńczy zamęt. Las był pełen okrzyków strachu i dziwnego wycia. Spośród drzew wyjrzały jakieś postacie, ale nie byli to ludzie.
Isembarda sparaliżowało straszne wspomnienie z dzieciństwa. Demony, które napadły na zamek Tenes, wróciły, żeby zabrać ich ze sobą do piekła. Ognisko oświetliło jakąś straszliwą czaszkę najeżoną zardzewiałymi pazurami, potrząsającą ogromnym toporem. Potem zjawiła się inna postać, z głową wilka z otwartą paszczą. Strach rozproszył ludzi po lesie i zaczęło się krwawe polowanie. Isembard i Rotel widzieli, jak któraś z tych postaci zatopiła ręce w rozdartym brzuchu jakiejś kobiety wydającej właśnie ostatnie tchnienie.
Jeden z potworów wypatrzył ich i z dzikiem wyciem ruszył w stronę rodzeństwa. Isembard, wiedziony instynktem, uderzył go kamieniem w paszczę, kiedy tamten zamierzył się na Rotel potężną pałką. Kij musnął głowę dziewczyny, zachwiała się z twarzą zalaną krwią. Ale napastnik upadł na ziemię. Zgubił hełm i Isembard ujrzał twarz brodatego mężczyzny, pokrytą brudem i strupami.
– To człowiek… – wybełkotał chłopiec po tylu latach koszmarów.
– Tak, tyle że zachowuje się jak zwierzę. – Biskup Frodoí podszedł bliżej i przypatrywał mu się z lękiem. – Jeden Bóg wie, ile strasznych rzeczy musiał przeżyć, żeby tak skończyć. Szybko, musimy się schować.
– A moja siostra? Nie widzę jej, w lesie jest tak ciemno…
W obozie panował kompletny chaos, koloniści uciekali we wszystkich kierunkach.
– Poszukaj jej, Isembardzie! I niech ci Bóg dopomoże – mruknął biskup.
Atak nastąpił w najgorszym momencie, bo zaraz po odjeździe kapitana Oriola – pomyślał Frodoí ze smutkiem. – Niech Bóg dopomoże nam wszystkim…
Galí i Eliza znaleźli jakieś schronienie wśród korzeni obalonego dębu – skulili się tam, wstrzymując oddech. Jeden z napastników się zatrzymał i zobaczyli, że węszy zupełnie jak zwierzę, a jego demoniczna twarz to w istocie drewniana maska, pomalowana na czerwono. Mieli wrażenie, że upłynęła cała wieczność, zanim się oddalił.
– Kim oni są? – jęknęła dziewczyna. – Jeżeli uda nam się przeżyć, wracamy do Carcassonne!
Galí zatkał jej usta dłonią, niestety za późno. Zamaskowany potwór zawrócił i wyciągnął ją z gęstwiny korzeni. Eliza krzyczała w panice i błagalnie patrzyła na męża, który nadal siedział skulony i nie reagował. Napastnik już podnosił w górę gigantyczny zardzewiały młot, kiedy nagle ktoś skoczył mu na plecy i wbił nóż w gardło. Kiedy ranny padł na ziemię w agonii, ujrzeli Rotel, w sukni pokrytej błotem i z twarzą we krwi. Była ranna w głowę. Chciała coś powiedzieć, ale upadła na ziemię zemdlona.
W tym momencie od strony rzymskiej drogi rozległy się dźwięki rogu. Dziwaczni napastnicy jakby na rozkaz przerwali polowanie i uciekli w głąb lasu. Za nimi pobiegło kilka grup ludzi w łuskowatych kolczugach, z okrągłymi drewnianymi tarczami i z nogami owiniętymi paskami skóry, w stylu Franków.
– Nie obawiajcie się! Jesteście pod opieką pana Drogo de Borr! – wołali do rozproszonych, oszołomionych kolonistów.
Eliza