Historie afektywne i polityki pamięci. Отсутствует

Historie afektywne i polityki pamięci - Отсутствует


Скачать книгу
pewno jesteś zbyt gruba. Nie szkodzi. Oto nasze zeszłoroczne propozycje, które nie pozwolą ci zlądować twardo na marginesie wszystkiego z ręką w nocniku wiosennych trendów. (Mndj, s. 21)

      Batetyczny jest wreszcie język przewrotnej negacji, w jakim rozmawiają i jakim mówią bohaterki sztuki (owo „marsz do swojego braku pokoju”, dzwonienie „na brak numeru komórki”, „niejechanie na urlop do Włoch” etc.): to przewrotny język stałego instalowania się w braku, które odgrywa rolę wyznacznika kondycji społecznej. Kondycji wykluczonych. Owa kondycja opisywana w raportach socjologów i zatroskanych publicystów neoliberalnych gazet stała się tematem niejednej diagnozy społecznej – wypowiedzi w porządku medialnym wyznaczających „wysokie” standardy mówienia o ubóstwie czy o sytuacji dzisiejszego prekariatu. Ale poprzez ten przewrotny spektakl negatywnych deskrypcji ów język zostaje sparodiowany, postawiony w stan podejrzenia jako język hipokryzji albo co najmniej wyminięty jako już zbanalizowany, więc nieprzydatny. Alternatywnym wobec niego i prawdziwszym, bo samoswoim językiem okazuje się język opisujący ów brak jako poniekąd stan naturalny.

      Warto dodać, że opisane tu zachowania stanowią przykład pasywnie przeżywanej satysfakcji114. Realizacja pragnienia odbywa się jako partycypowanie w rozkoszy Innego, tutaj – jak w przypadku Haliny i Bożeny – jako niemożliwego do spełnienia. Stąd owe formy negatywnie ustanawianej formy spełnienia: „Chętniej nie wybierasz się na dotleniający spacer, do łask nie wraca też rower, którego nie posiadasz”, „a my w tym roku nie pojedziemy do Grecji” etc. Takiej transpasywnie doświadczanej rozkoszy towarzyszy często – jak w tym wypadku – poczucie zawiści, braku, który wszelako jest przeżywany resentymentalnie, jako oczywista niesprawiedliwość, coś, czego nie potrafimy się wyrzec bądź czego wyrzekamy się tylko chwilowo, albo – co podkreśla Andrzej Leder – poczucie winy lub niestosowności. To oznacza, że im silniejsza jest transpasywnie przeżywana jouissance, tym silniej podmiot podkreśla swoje poczucie zażenowania bądź potrzebę rekompensowania Innemu swoich odczuć. Klasycznym przykładem takiej reakcji jest zachowanie Bożeny, która wiktymizuje się jako buszująca w raju konsumpcji „gruba świnia”.

      Batetycznym spektaklem autoprezentacji jest też język Bożeny: łamie decorum „skrzywdzonych i poniżonych”, trwających godnie w swoim cichym cierpieniu. Tu batos języka Masłowskiej okazuje się jednocześnie zany. Jest nie tylko formą wyrafinowanej, a jednocześnie jakby kompulsywnie, natrętnie celebrowanej zabawy, gry, jaką z nami prowadzi autorka. Jest także karykaturalną techniką adaptacji, desperacką techniką pracy, jaką trzeba wykonać, aby się w świecie braku zainstalować po to, by w nim jakoś przetrwać. To samoszyderstwo, które nim być przestaje, skoro ulega normalizacji. Wchodzi niejako do języka i zostaje uznane, można by rzec, za „stan stylu zero”. Język jest narzędziem skrzętnego, zapobiegliwego budowania, mówiąc po Goffmanowsku, definicji rzeczywistości. Kiedy Halina powiada: „za darmo, więc mówię: a kupię, a co, a stać mnie” (s. 13), odsłania tylko zasady, jakimi kieruje się na co dzień. Jedynie Mała Metalowa Dziewczynka nie do końca je akceptuje, ciągle będąc w tym świecie tylko jedną nogą.

      Batos pojawia się w wypowiedziach Aktora o sobie – jego spektakl autoprezentacji w udzielanym Prezenterce wywiadzie to coś więcej niż parodia wywiadu z celebrytą, to sposób, w jaki artykułuje się głupstwo postawione w roli idola. Z sofy, na której Aktor udziela wywiadu, tryska żałosna elokwencja kabotyna. Batetyczne jest wzruszenie Edyty, która relacjonuje swoje wrażenia wyniesione z filmu O koniu, który jeździł konno. W kapitalnej swej realizacji batos pojawia się w przemowie „głosu z radia” sączącego fantazmat wzniosłej, cierpiącej na urągowisko świata Polski, skrzywdzonej i poniżonej przez sąsiadów.

      Podsumowując: batos jest językiem, w którym artykułują się zmącone afekty. Wzmaga tylko i komplikuje ambiwalencję znaczeń i naszych reakcji. Czy nasze własne reakcje nie dają nam do myślenia? I my łapiemy się na tym, że patos walczy w nich o lepsze z batosem. Jesteśmy zażenowani, że śmiejemy się z wykluczonych, ale przecież są prawdziwie śmieszni, a nawet żałośni w swoim idiotyzmie. Podśmiewamy się z przerysowanych postaci celebrytów, ale przecież jeśli nie są naszymi ulubieńcami, to trochę voyeurystycznie się nimi interesujemy i mamy dla nich zrozumienie, bo w końcu tak dziś przecież toczy się świat! (Niektórzy recenzenci, jak recenzent lewicowego „Przeglądu”, odwoływali się do Gogolowskiej figury „Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie”). Najbardziej niejednoznaczna jest tu chyba postać Małej Metalowej Dziewczynki: budzi naszą sympatię (jest taka rezolutna, ma w sobie instynkt samozachowawczy, chce się wyrwać z opresji, w tym klaustrofobicznym świecie zdaje się czymś niezwykłym, kimś trochę ekstraterytorialnym), ale i trochę agresji (jest sympatycznym małym potworem, wytworem programu telezakupowego, ma w głowie bałagan i choć buntuje się przeciwko polskim resentymentom, od dziecka myśli resentymentalnie!). W efekcie jej cuteness czyni ją postacią „interesującą”.

      Samowymazywanie

      W tym kontekście bardziej zrozumiała staje się przytoczona wcześniej zadziwiająca – zdawałoby się – wypowiedź autorki dramatu o jej solidarności z Polską czy nawet o jej afirmacji polskości. Polski i polskości, których nie ma – trzeba tu dopowiedzieć – bo mimo że mamy rok 2009, to i one, podobnie jak postaci dramatu, wydają się dziś ciągle zainstalowane w braku, choć nie ekonomicznej natury. Szydercza trawestacja polskiej narracji tożsamościowej, jaką jest mowa „z radia”, to tylko krzywe lustro dla braku, który jest rzeczywisty i który doskwiera. „Fantom Polski przysłania prawdziwą Polskę, której też nie ma. To przytulisko fantazmatów, oszustw, złudzeń, miraży, łgarstw, pozy”, pisze w swojej recenzji Łukasz Drewniak115. Można to powiedzieć jeszcze inaczej: język, w jakim polskość w dramacie (i inscenizacji) się ustanawia, zdaje się jednocześnie ją wymazywać116. Zauważmy: ta negatywna praca odbywająca się tutaj w języku nie tylko potwierdza przypuszczenie, że patos i batos w jednym stoją domu, są jak ciemna i jasna strona księżyca. Dynamika wymazywania staje się czynna, dlatego że język, jakim mówimy – tym razem o Polsce i polskości – jest skorumpowany albo jest językiem uników i mistyfikacji, bo jest ciągle ufundowany na zapomnieniu i nieprzepracowaniu traumatycznego urazu. Zaświadcza o permanentnej katastrofie w łonie uniwersum symbolicznego. To, co nas straumatyzowało, wydarzyło się podczas wojny, powiada w swoim dramacie Masłowska, powtarzając to w udzielonych wywiadach. I trudno dzisiaj, po książkach Jana Tomasza Grossa i debacie wokół nich, po książce Marcina Zaremby (Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys), Jana Sowy (Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą), Grzegorza Niziołka (Polski teatr zagłady), Andrzeja Ledera (Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej), tej intuicji nie potraktować poważnie. Ciągle pozostaje do napisania historia społeczeństwa, które okazało się historycznym i geopolitycznym pechowcem i które, by wejść w powojenną nowoczesność, musiało o swoim doświadczeniu najpierw zapomnieć, to znaczy musiało je zmitologizować i zmistyfikować.

      Na tym polegała strategia obronna grupowego ego. Ale potem ta kaleka strategia nie została poddana korekcie. Dlatego w istocie tamta wojna ciągle jeszcze się dla nas nie zakończyła, ciągle w nas trwa. Dlatego Polska jest dziś równie nigdzie, jak owo „nigdzie”, do którego Halina i Bożena „nie jadą” na urlop. A zarazem przecież to miejsce, w którym mieszkają! Autor Króla Ubu byłby usatysfakcjonowany, gdyby dowiedział się, że Polska jest ciągle heterotopią dającą pole do popisu. Ale my dziś jesteśmy usatysfakcjonowani daleko mniej. Podejrzewamy, i nie bez racji, że do Europy nie wpuszczą nas z naszymi resentymentami z naszego „nigdzie”. Udajemy więc przed sobą i światem, że już nie jesteśmy resentymentalni. Albo, co gorsza, roimy sobie – jak niektórzy –


Скачать книгу

<p>114</p>

Andrzej Leder, posługując się Lacanowską kategorią transpasywności, opisuje rodzaj pasywnie doświadczanej formy spełnienia pragnienia podmiotu, którego realizacja dokonuje się jako pragnienia delegowanego na Innego. Por. tenże, Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2012, s. 23.

<p>115</p>

Ł. Drewniak, Masłowska rozśmiesza Niemców.

<p>116</p>

Tę obserwację zawdzięczam Pawłowi Mościckiemu.