Wybrzeże śmierci. Víctor del Árbol

Wybrzeże śmierci - Víctor del Árbol


Скачать книгу
z mózgu ich bzyczenia.

      Tylko nieliczni naprawdę interesowali się dziewczynką. Amanda miała dziesięć lat i znamię na prawym ramieniu. Wprawiało ją w kompleksy, choć była to jedynie jasna plamka. Żeby ją ukryć, codziennie zasłaniała znamię kalkomanią. Jej marzeniem było zostać łyżwiarką figurową, ale nigdy by go nie zrealizowała, bo odziedziczyła po dziadku ze strony matki lekko koślawe nogi. Występowała za to w szkolnym teatrze i lubiła oglądać filmy. Szare oczy zrobiłyby z niej zniewalającą aktorkę. Nie wystarczy urodzić się z pięknymi oczami, trzeba jeszcze wpasować je w twarz i wzbogacić odpowiednim spojrzeniem. Oczy Avy Gardner nie uczyniły z niej najpiękniejszego stworzenia na ziemi dlatego, że były zielone, ani dlatego, że uwiodły Burta Lancastera w Zabójcach, ale dlatego, że paliły wszystko spojrzeniem. Oczy Amandy miałyby tę samą siłę. Ostatni raz, kiedy widziano ją żywą, pachniała cytryną. Cichaczem zakradła się do toaletki mamy i spryskała jej perfumami. Kiedy Ibarra znalazł ją na tamtym odludziu, zapach dawno się ulotnił.

      Amanda była najbardziej szczęśliwa, kiedy co sobotę rano wybierała się z mamą do filmoteki; siadały w fotelach, przytulały się do siebie i oglądały stare filmy wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer. Jej ulubionym była Anna Karenina. Ludzie patrzyli na nie ze zdziwieniem, kiedy wchodziły razem do sali. Wszyscy podziwiali elegancję pani Malher: nosiła chustkę, żeby chronić włosy przed wiatrem, kryła twarz za wielkimi przeciwsłonecznymi okularami, spod jej sukienki wystawały piękne nogi w czarnych szpilkach. Połowa mężczyzn w tym kraju – a także wiele kobiet – marzyła, żeby między nimi zanurkować.

      Ale Człowieczka, który czekał na nie przy wejściu do filmoteki, nie interesowały nogi Evy Malher, nie był też wcale tak prymitywny, jak twierdzili dziennikarze; absurdalne epitety pojawiające się bez przerwy w gazetach w końcu skarykaturowały potwora i sprowadziły jego pobudki do seksu. A przecież na pewno biło mu mocniej serce, kiedy patrzył, jak się zbliżają, jego podniecenie przejawiało się w sile, z jaką ściskał dłoń Evy. Wszelkie podejrzenia rozbrajał szerokim, budzącym zaufanie uśmiechem. Ochoczo pokazywał im projektor kinowy, zaprowadził je nawet do pomieszczenia, gdzie przechowywano taśmy filmowe, niektóre tak stare, że trzeba było bardzo uważać, bo mogły bezpowrotnie ulec zniszczeniu. Ibarrę zdziwiła kolekcja taśm znalezionych w mieszkaniu Człowieczka. Niemal wszystkie ukradł z filmoteki. Filmy fabularne i dokumentalne, których nigdy nie wyświetlono w kinie i prawdopodobnie już nigdy się nie wyświetli. Śledztwo przeprowadzone po jego śmierci wykazało, że próbował sprzedawać je po astronomicznych cenach prywatnym kolekcjonerom (między innymi ojcu Evy Malher), ale ci za każdym razem odmawiali.

      Amanda przypominała Człowieczkowi pewne zdjęcie Audrey Hepburn, które miał przy sobie w dniu, kiedy został zatrzymany przez Ibarrę. Na zrobionej przez Dennisa Stocka dla Magnum Photos fotografii aktorka siedzi w samochodzie, opiera brodę na ramieniu spoczywającym na opuszczonej szybie i patrzy w dół. Amanda była dziewczynką pełną marzeń, w pewnym sensie zapowiedzią Hepburn. Te marzenia trzepotały pod jej rzęsami, z niecierpliwością czekając na urzeczywistnienie. Kiedy mówiła, jej ręce poruszały się jak skrzydła wiatraka, a matka zaczerwieniona kiwała głową, jakby entuzjazm córki jednocześnie ją krępował i wprawiał w zachwyt.

      Ibarra ma przed oczami pustą salę filmoteki, miejsce oderwane od rzeczywistości, bańkę mydlaną wypełnioną rzędami obitych niebieską tapicerką foteli bez widzów. Wielki ekran rozświetlał się tylko dla nich, czas zatrzymywał się na latach trzydziestych, pośród długich palt, kapeluszy z szerokim rondem, eleganckich kobiet i amantów o włosach nasmarowanych brylantyną. Ze swojego uprzywilejowanego miejsca w ostatnim rzędzie matka i córka oddawały się łubinowym marzeniom. Skulone w ciemnościach z uwagą wyczekiwały pojawienia się na dworcu Grety Garbo i Frederica Marcha, jej w roli Anny Kareniny, jego w roli Wrońskiego. Anna niczym bogini wyłaniała się spośród pary wypuszczanej przez lokomotywę, patrzyli na siebie w milczeniu, tak pełnym napięcia, że aż nieznośnym, równie intensywnym jak zauroczenie, które uderza w nich jak grom. Inspektor widzi wyraźnie, jak dziewczynka drży, siedząc przy matce, ściskając kolana, muskając podłogę podeszwami butów. Wyobraża sobie, jak splata dłonie na podołku i wpatruje się w ekran błyszczącymi, rozmarzonymi oczami, nieświadoma, że znajdujący się za ich plecami Człowieczek obserwuje ją ze słodkim wrażeniem, iż robi coś niestosownego i nie do końca przyzwoitego.

      Człowieczek przyglądał im się ukradkiem, zdobywał ich zaufanie, uważnie studiował Amandę. Wszystkie inne, które torturował przed Amandą – co ujawniło późniejsze śledztwo – były niczym placebo służące do uśmierzenia bólu, jaki czuł, nie mogąc dotknąć dziewczynki, choć miał ją tak blisko.

      Trwało to jakieś dwa miesiące. Nikt go nie podejrzewał. W Maladze wszyscy go znali, wszyscy darzyli szacunkiem. Mówiono co prawda, że jest trochę stuknięty, ale przecież był tylko nic nieznaczącym Człowieczkiem kierującym starą filmoteką, do której mało kto chodził; romantykiem. Ludzie wzbraniają się myśleć, że dobrotliwy uśmiech kryje coś niewytłumaczalnego.

      To właśnie najbardziej boli Ibarrę: wszystkie ich spotkania po zniknięciu dziewczynki, przesłuchania, którym poddał Człowieczka, kiedy zaczął go podejrzewać, stracony czas i to, jak tamten wyprowadził go w pole. Pogodny mężczyzna budzący litość, jak bezdomny piesek, którego chcielibyśmy zabrać do domu. Facet roztaczający zapach niewinności i czystego sumienia. Dobry ojciec.

      Nawet Eva miała Ibarze za złe, że go nagabuje, zarzucała mu, że traci czas. Przełożeni ostrzegli, żeby dał mu spokój. Mimo to za każdym razem, kiedy ściskał Człowieczkowi rękę, kiedy ten pytał go przygnębiony, czy coś już wiadomo, Ibarra wyczuwał w jego dobrodusznej pozie jakąś obłudę. A kiedy wreszcie poszedł za głosem instynktu, było już za późno.

      Chociaż nikt nie mógł mu tego zarzucić, czuł się jak wspólnik niezbędny do dokonania egzekucji na Amandzie. Zmasakrowanie Człowieczka wcale nie przyniosło mu ulgi.

      4

Wybrzeże Śmierci, połowa czerwca 2010 r

      Wcześnie rano do drzwi zapukała Dolores, wyrywając ją z ciężkiego, letargicznego snu po tabletkach nasennych. Przyniosła tacę z obfitym śniadaniem, składającym się z owoców, drożdżówek i wędlin, na widok którego Paoli podszedł do gardła pusty żołądek. Postawiła ją w nogach łóżka i energicznym szarpnięciem otworzyła okno, żeby wpuścić trochę światła. Chociaż lało, uznała, że to idealny dzień na spacer do Punta Caliente. Paola niemrawo zaprotestowała, ale uciszyła ją stanowczym ruchem ręki: zje porządne śniadanie, weźmie prysznic, nałoży trochę różu na policzki i razem wybiorą się do miasteczka. Bez dyskusji.

      – Nie mówiłaś, że lubisz fotografować dłonie? Pokażę ci imponującą kolekcję odcisków.

      Miasteczko było nieduże i tak naprawdę nie było w nim wiele do oglądania. Cztery sklepy, okrągły placyk przy porcie – z posągiem Sybilli, który zaskoczył Paolę, jednak Dolores nie umiała wyjaśnić jego znaczenia inaczej niż kaprysem artysty – mola, hala rybna i kościółek z heretyckich czasów Pryscyliana. Dolores uparła się, żeby odwiedzić sklep Mauricia, mieszczący się nieopodal placu Concejo, w budynku ze ściętym narożnikiem. Reklamowała go dyskretnie wypłowiała, targana wiatrem markiza. Sklep jakich wiele. Drewniana lada, półki z modelami kapeluszy nasadzonymi na bezkształtne korkowe popiersia, metalowy stojak z magazynami o modzie i bukiet narcyzów w kryształowym wazonie, ozdobionych gałązkami jałowca i pomarańczowymi kuleczkami. Kwiaty stanowiły jedyny wyróżniający się akcent w tym niewielkim, słabo oświetlonym pomieszczeniu.

      Mauricio był kapelusznikiem. Większość czasu spędzał w warsztacie, pochylając się do późnej nocy nad wykrojami, spowity kłębami dymu z papierosów, które wypalał jeden za drugim. Dolores z przekąsem zarzuciła mu niepoprawny romantyzm.

      – Tylko


Скачать книгу