Wybrzeże śmierci. Víctor del Árbol

Wybrzeże śmierci - Víctor del Árbol


Скачать книгу
szacunek także w cywilu. Uśmiechnęła się na widok mężczyzn w mokasynach z frędzlami, dzwonach i groteskowych tweedowych kamizelkach oraz kobiet w odświętnych strojach, przeładowanych naszyjnikach, chustkach i rękawiczkach.

      – Wszyscy noszą moje kapelusze.

      Jego ulubionym zdjęciem był portret z autografem Carlosa Gardela, wykonany przez fotografa Joségo Maríę Silvę. Staruszek zapewnił, że podpis jest autentyczny: jego ojciec zdobył go, zanim Gardel zginął w katastrofie lotniczej w Medellín.

      – Ojciec poszedł do hotelu, gdzie Gardel mieszkał ze swoją świtą, żeby osobiście wręczyć mu kapelusz, który ma na tym zdjęciu.

      Dolores zażartowała z regulowanych brwi Gardela, z jego kapelusza – starannie przekrzywionego – z jego papirusowej skóry. Wdali się z Mauriciem w dyskusję na temat prawdziwej narodowości śpiewaka i jego wyższości nad Bardim, Canarem i Magaldim w dziejach tanga. Staruszek rzucał dwuznaczne uwagi w gwarze z Buenos Aires, których Paola nie rozumiała. Zdziwiła ją wiedza, jaką zdawała się mieć na temat tanga Dolores – nazwiska, figury w tańcu, nieznane jej piosenki, reprezentanci tak zwanej Starej Gwardii. Rozbawiony Mauricio po ojcowsku odpierał jej argumenty. Spierali się dla przyjemności, lubili być odmiennego zdania.

      – Istotą tanga są tragizm i desperacja, jak obietnice składane przez gorące serce – stwierdził Mauricio. Paola wyczuła, że za tymi słowami kryją się wspomnienia. Dolores spojrzała na nią z udawaną rezygnacją.

      – Mówiłam: niepoprawny romantyk.

      Zanim opuściły sklep, staruszek poszedł na zaplecze i przyniósł jedno ze swoich ostatnich dzieł.

      – To dla pani – powiedział, wręczając Paoli kremowy kapelusz cloche przepasany niebieską wstążką z jedwabiu. – Ten styl idealnie pasuje do pani twarzy.

      Paola nie wiedziała, co powiedzieć. Uśmiechnęła się, gładząc kapelusz tak, jakby była uczulona na sierść i głaskała perskiego kota. Chciała zapłacić, ale Mauricio stanowczo zaprotestował.

      – Wystarczy, że kiedyś go pani włoży.

      Padał rzęsisty deszcz. Dolores i Paola przecięły ulicę i weszły do O Cafeto, jedynego baru w miasteczku.

      W lokalu jakby zatrzymał się czas: nad wyłożonymi na ladzie smażonymi przekąskami krążyły mikroskopijne owady, plastikowe popielniczki były pełne ogryzionych pestek oliwek, zużytych wykałaczek i dymiących petów, butelki koniaku pokrywała warstwa kurzu, na której widoczne były tłuste odciski palców barmana. Na ścianach wisiały kurdybany i zapuszczone miedziane naczynia. Głosy klientów zlewały się w pomruk przypominający szept staruszek odmawiających różaniec. Paola przypomniała sobie, jak wieki temu zwiedzali z Ottonem Alpuharę, podróżując starym odkrytym méharim. To były dobre czasy, tuż po ślubie, kiedy udawali, że są kimś innym. Niczym dwoje zagubionych turystów jeździli po górskich miejscowościach, spali w byle jakich kwaterach, stołowali się w podłych barach, nie przeszkadzały im brud, cierpkie wino i duszący upał. Niewykluczone, że w którymś z tych miejsc poczęli Amandę.

      Kobiety usiadły przy stoliku od strony ulicy. Gęste kurtyny wody rozbijały się falami o szyby. Była zaledwie dwunasta, ale popielate światło za oknem zwiastowało ciemność, która równie dobrze mogła zapaść na kilka miesięcy – jakby nic w tym północnym zakątku nie mogło zmienić ospałego biegu wydarzeń.

      – Zawsze tak jest?

      Dolores jednostajnym ruchem gładziła kapelusz, który Mauricio podarował Paoli.

      – Mogłoby być gorzej – rzuciła zamyślona.

      Paola przyjrzała się leżącemu na stole kapeluszowi.

      – To bardzo miło z jego strony.

      – Jeżeli Mauricio będzie rozdawał kapelusze, zamiast je sprzedawać, wkrótce przyjdzie mu zamknąć sklep – powiedziała Dolores.

      – Wygląda na to, że dobrze się dogadujecie.

      Dolores cmoknęła.

      – Ludzie lubią wymyślać historie. Co innego można robić w takim miasteczku? Ale nikt za dużo o nim nie wie.

      – A ty, jak tu trafiłaś?

      Dolores zmarszczyła czoło. Wiedziała, czym jest zaczynanie od nowa w miejscu takim jak to, nieprzepuszczalnym na cokolwiek z zewnątrz. Na początku, kiedy uciekając przed swoim życiem w Lizbonie, przyjechała z Martiną do Punta Caliente, czuła się bardzo samotna – bez przyjaciół, nękana podejrzliwymi spojrzeniami i szeptami nowych sąsiadów. Nasłuchała się niestworzonych historii na swój temat. Większość obcych nie dawała rady i szybko stąd wyjeżdżała. Trzeba było ogromnej siły, żeby uzbroić się w cierpliwość i zostać zaakceptowanym w Punta Caliente. Ona z czasem zdołała znaleźć dla siebie miejsce pośród tych ludzi.

      – Jesteśmy z Mauriciem parą samotników i czasem dzielimy nasze zdezorientowanie światem, do którego nie należymy. Nie pamiętamy i nie chcemy pamiętać zbyt wiele z naszego wcześniejszego życia; odpowiada nam ta wygodna przestrzeń, wolna od niedyskrecji.

      – A co z jego wnukiem, Danielem?

      Dolores milczała. Spojrzała na ulicę, tak wyludnioną, jakby zmagała się z potopem.

      – Kilka lat temu u Lujánów wybuchł pożar. To ten dom przy krzyżu na klifie. Zginęli rodzice Daniela i jego starszy brat, Julio. Daniel cudem ocalał. Mówi się, że pożar wywołał niechcący jego ojciec. Był pijany, zasnął przy kominku. Na nogawkę spadł mu rozżarzony kawałek drewna, zorientował się dopiero wtedy, kiedy już cały płonął. Obudził się i próbował gasić ubranie, uderzając ciałem o zasłony i meble. Wkrótce wszystko paliło się jak pochodnia. Daniel jeszcze nie doszedł do siebie po tym, co się stało. Uwielbiał brata. Trafił do kliniki w Pontevedrze, spędził tam prawie rok. Potem zjawił się Mauricio i zajął się wnukiem.

      Paola pogładziła się po dłoni i pomyślała o dziwnym dreszczu, który przeszedł jej po skórze, kiedy musnęły ją palce Daniela.

      – Mam wrażenie, że jest w nim coś szczególnego. Chociaż nie potrafiłabym powiedzieć co.

      Dolores ściągnęła usta, jakby rozważała jakiś trudny problem.

      – Był moim uczniem między siódmym i trzynastym rokiem życia. Lubił matematykę i inne przedmioty ścisłe, wszystko, co mogło nadać logiczny sens abstrakcji. W wieku dwunastu lat znacznie przewyższał inteligencją swoich rówieśników. Często jednak odpływał, wyglądając przez okno, nie uważał, miał dużo nieobecności. Ale kiedy wracał, gorączkowo brał się do pracy: uczył się z entuzjazmem, który miał w sobie coś żarłocznego, obsesyjnego, nienormalnego. Mógłby z łatwością ośmieszyć każdego z kolegów, ale rzadko to robił, wręcz przeciwnie – izolował się, jakby wstydził się swojej inteligencji. Mimo to inne dzieci dręczyły go, bo czuły się gorsze. Wyśmiewały jego słabości. Był nieśmiały, nie potrafił nawiązywać kontaktów i moczył się w nocy.

      – O kurczę… – powiedziała Paola.

      – No właśnie. W dodatku jego głupi ojciec w ramach kary wystawiał go na pośmiewisko. Od czasu do czasu wieszał przy drodze do szkoły zasikaną pościel albo piżamę chłopaka, żeby wszyscy mogli je zobaczyć. Żałowałam, że po ukończeniu podstawówki Daniel nie kontynuował nauki w La Coruñi. Ale wybuchł pożar i nic nie dało się już zrobić.

      Spojrzenie Dolores na powrót stało się obojętne, podobnie jak jej głos. Spowita surowym, słabym światłem, przez dłuższą chwilę patrzyła przez okno na deszcz. Kiedy odwróciła głowę, jej wzrok spoczął na obrączce Paoli, która odruchowo zakryła ją dłonią.

      – Tamtego


Скачать книгу