Ziemia przeklęta. Juan Francisco Ferrándiz

Ziemia przeklęta - Juan Francisco Ferrándiz


Скачать книгу
puszczach, ale niegdyś byłem wasalem.

      Isembard patrzył na rycerza, zaskoczony. Nie znał Guisanda, a zdawał sobie sprawę, że sam wie bardzo mało o swoim ojcu. Kiedy o nim myślał, z powrotem czuł żal, że ojciec zostawił jego i małą Rotel własnemu losowi w zamku Tenes. Ta głęboka rana nigdy się całkiem nie zagoiła.

      – Skoro mu służyliście, musicie wiedzieć, co się stało – mruknął posępnie. – Powinniście wiedzieć, dlaczego nie przyszedł bronić swojego zamku i rodziny!

      – Pójdź ze mną, Isembardzie, a poznasz całą prawdę.

      Zmieszany i zrozpaczony chłopiec powoli odzyskiwał spokój. Guisand go zafascynował, zresztą teraz tylko on mógł mu przyjść z pomocą. Rotel już tam nie było i niełatwo będzie ją znaleźć, powiedział sobie z całą brutalnością. Isembard nie miał nic do stracenia.

      Wyszli z lasu na Via Augusta. Barcelona została po lewej stronie, a oni poszli dalej na południe, aż skręcili tajemną ścieżką pomiędzy drzewa i chaszcze. Na polance nad skalistym zboczem, naprzeciw rzeki wznosiła się okrągła wieża z wielkich kamieni. Przyjęło ich tam kilku obdartych pustelników. Zdumieli się na widok Isembarda – widocznie rozpoznając jego rysy.

      – To wieża Benviure[17] – oznajmił Guisand z Barcelony. – Mnisi mają tu w pobliżu swoje pustelnie wykopane w ziemi. Znajdujesz się w Llobregat, na najdalszym skraju Marchii Hiszpańskiej. Dzisiejsza noc sprzyja opowiadaniu historii, mój młody Isembardzie, ale poczekamy na starych przyjaciół. – Położył mu rękę na ramieniu i nadal mówił uroczyście: – I jeszcze jedno: zawsze pamiętaj, że żyjesz dzięki pewnej kobiecie o imieniu Goda z Barcelony. To od niej otrzymałem wiadomość o tobie.

      Isembard poczuł nagły przypływ emocji. Spośród kolonistów tylko Eliza wiedziała o jego szlachetnym urodzeniu, a to oznaczało, że dziewczyna już nawiązała kontakt z mieszkańcami Barcelony. Nieświadomie jeszcze raz uratowała mu życie. Zapragnął wrócić pod tę płachtę chroniącą ich od deszczu, by ją znowu całować, już bez żadnych wątpliwości.

      8

      Biskup przyglądał się kamieniowi, na który natknął się tego ranka. Nie wyryto na nim żadnego imienia, zatem grobowiec był jeszcze pusty. Bóg wystawił wiarę biskupa na próbę. Tej nocy powinien był wziąć udział w uczcie, jaką wicehrabia Sunifred i inni miejscowi notable przygotowali na jego cześć w pałacu hrabiego. Przedtem jednak chciał spokojnie zwiedzić miasto w towarzystwie kapitana Oriola oraz mnichów Jordiego i Servusdei.

      Wędrowali po krętych uliczkach miasta do wszystkich czterech bram.

      – Oriol… czy Barcelona jest dobrze strzeżona?

      – Po ataku z zeszłego lata mamy zaledwie trzy tuziny strażników, ale mury i bramy wjazdowe są w dobrym stanie.

      – Pierwszy hrabia, Berà, wzniósł te mury i umocnił je rzymskimi płytami i szczątkami nagrobków… – wtrącił Jordi, barcelończyk z dziada pradziada.

      Skierowali się do serca miasta brudnymi, pustymi uliczkami. Niektóre z nich były całkiem opuszczone, ale czuć było smród cebuli i gotowanej kapusty, unoszący się z wnętrza domów. Barcelona była miastem rolników, z ogrodami i pólkami uprawnymi pomiędzy zrujnowanymi budynkami – poza murami nic by nie przetrwało. W centrum obejrzeli pustelnię poświęconą Świętemu Jakubowi, a także stary kościół imienia Świętych Justusa i Pastora. Jakiś kleryk w zniszczonym habicie otworzył im świątynię, która za czasów Wizygotów była siedzibą biskupstwa. Kościół był niewielki, z łukami w kształcie podkowy, podpartymi mocnymi kolumnami i ozdobionymi lampami w stylu wschodnim.

      – Niech was nie zwiedzie ten brzydki wystrój – rzekł Jordi. – Po ilości sadzy można wnioskować, że to najbardziej uczęszczany kościół, ponieważ nadal zachowują tu obrządek mozarabski.

      Frodoí przemilczał tę uwagę. To nie był dobry moment, żeby poruszać tak trudne tematy. Wyszli i odwiedzili jeszcze ruiny rzymskich łaźni i słynne Miracle.

      – Tutaj było forum i świątynia cesarza Augusta.

      Trudno było sobie wyobrazić tak wspaniałe budowle wśród chałup z niewypalanej cegły na starych i omszałych płytach kamiennych.

      Zamyśleni wrócili do biskupstwa. Podobny upadek spotkał przecież bardzo wiele miast…

      – Ile rodzin mieszka teraz w Barcelonie? Tej nocy nie widzieliśmy chyba żadnej.

      – Po ostatnim najeździe zostało tu nie więcej niż tysiąc pięćset dusz – rzekł Oriol. – I ta liczba ciągle się zmniejsza, ponieważ najazdy zniszczyły częściowo plony pszenicy i winogron.

      Sytuacja była gorsza, niż to sobie Frodoí wyobrażał… W dodatku miał czelność przyprowadzić ze sobą do miasta jeszcze setkę ludzi, setkę gąb do nakarmienia!

      – Nie zrażajcie się – pocieszył go mnich Servusdei, zawsze uważnie obserwujący twarz biskupa. – Bóg jest po waszej stronie.

      Była już noc, kiedy Frodoí przystroił się w jedwabną haftowaną kapę i złoty krzyż, by się odpowiednio pokazać przed miejscowym patrycjatem. Salon pałacu hrabiego nie przypominał salonów z Reims, ale ze ścian zwisały stare zniszczone gobeliny, a podłogę zaściełały arabskie dywany. Kadzielnice wydobywały blask ze srebrnych pucharów, które wicehrabia Sunifred kazał wypolerować na tę okazję.

      Biskup – o władzy porównywalnej z władzą hrabiego – stanął przy pustym tronie z nitowanego drewna. Hrabia przedstawił go miejscowym arystokratycznym parom i innym osobistościom. Goście, ubrani w najlepsze szaty, podchodzili kolejno do biskupa i składali mu wyrazy szacunku. W końcu Frodoí poczuł, że serce zabiło mu szybciej. Podeszła do niego matka Argencji, dziewczynki, która jako pierwsza go powitała w murach Barcelony. Kobieta była ubrana w czarną jedwabną suknię i szła wytwornie, wsparta na ramieniu łysego starca o pożółkłej cerze.

      – To Nantigis z Costerans – szepnął hrabia biskupowi do ucha – ma duże posiadłości w hrabstwie i jest członkiem rady boni homines[18] w naszym mieście. Towarzyszy mu małżonka, Goda.

      Wybrzmiały słowa powitania, jednak jeszcze długo Frodoí nie był w stanie przestać się przypatrywać tej pięknej damie.

      – Biskupie – Nantigis gwałtownym gestem przerwał bieg jego myśli. Nie podobał mu się sposób, w jaki ten młodzik patrzył na jego żonę. – Moja rodzina zaopatruje biskupstwo i parafie w najlepsze wino.

      – Mam nadzieję, że będziecie to czynić nadal, Nantigisie z Costerans – z roztargnieniem rzekł Frodoí, starając się już nie patrzeć na Godę.

      – Jeżeli będą wam potrzebne pożyczki na budowę nowej katedry, jesteśmy gotowi do rozmów.

      Goda wydawała się niezadowolona z zachowania jej niedomagającego już męża. Uprzejmie przeprosiła i pociągnęła go w głąb sali, na koniec długiego stołu zastawionego przysmakami. Frodoí nie spuszczał wzroku z jej sylwetki w obcisłej czarnej sukni ozdobionej perłami.

      – Nie udawajcie, biskupie. Ten stary Frankończyk jest równie wpływowy co zazdrosny, a zdobył największą ozdobę naszego miasta. Nie prowokujcie go.

      – Nie wiem, o czym mówicie, wicehrabio.

      Sunifred się uśmiechnął.

      – Mam sześćdziesiąt lat i żyję w tym mieście od urodzenia. Nie znam mężczyzny, który by nie pożądał Gody, a przedtem jej matki i babki! Pochodzi z jednej z najstarszych rodzin Barcelony. Osiedli tu już w czasach rzymskich, a może w epoce Laietanów, którzy zamieszkiwali te ziemie jeszcze na długo przedtem. Niektórzy sądzą, że jej ród strzeże ducha tego miasta i ten duch zaniknie, kiedy ów ród przestanie istnieć.

      – Dlaczego wyszła za tego człowieka?

      – Była


Скачать книгу