Blask. Margaret Mazzantini

Blask - Margaret  Mazzantini


Скачать книгу
w trzewia w jednej chwili nabierają kształtów.

      – Nie jestem pedałem.

      Wydusiłem to z siebie. Przyjął cios. Z jego oczu zniknęło wszystko, co było mi znajome, nagle zrobiły się szkliste i puste od wewnątrz, jak oczy szaleńca. Poczułem, że pęcznieje we mnie radość i okrucieństwo. Na to spojrzenie czekałem. Nawet nie wiedział, jak bardzo ten wzrok przypominał mnie i jak bardzo nas łączył. Bo czy przez ostatnie miesiące nie bałem się, że ogarnia mnie szaleństwo? Takie same oczy widziałem u niego po przegranym meczu, kiedy kipiąc niespodziewaną, potworną złością, skoczył na ogromnego, wytatuowanego chłopaka i jednym pchnięciem wrzucił go do wody. Myślałem, że mnie uderzy. Od roku chciałem się z nim bić.

      Błyskawicznie podniósł pięści do oczu, najpierw do jednego, potem do drugiego, żeby pozbyć się łez, zanim te wypłyną. Miał minę samobójcy, zupełnie jak ja niedawno. Przez jego twarz przemknęła śmierć.

      Kiedyś widzieliśmy, jak z rzeki wyławiają trupa. Długo staliśmy na brzegu, było wielu ciekawskich, ludzie wysiadali z samochodów, wychodzili z mieszkań, tłoczyli się wokół pontonów policji rzecznej, która wyciągała martwe ciało jak najprzedniejszą rybę. Wszystko widzieliśmy, stopy bez butów, marmurowy brzuch, wyżartą twarz.

      Być może on teraz widział właśnie tego trupa.

      – Lubię dziewczyny.

      Och, gdyby tylko przypuszczał, że moje zażenowanie było całkiem innej natury.

      – Wiem.

      Co on mógł o mnie wiedzieć, skoro ja nic o sobie nie wiedziałem? Nic! Nagle oddalił się ode mnie, zatopił w śmiertelnej samotności. Unosił się bez życia na powierzchni. Dotknąłem jego ramienia, ale nawet nie drgnął. Załamał się. Gdybym mógł cofnąć tych kilka chwil, wrócić do ciepłej dłoni… Dlaczego nie wyszedłem z nim na nocny spacer? Co w tym złego? Czy jest coś gorszego od tego, co teraz czułem? Wziąłem głęboki oddech, brzuchem, ciemnymi trzewiami, odczuwałem brak czegoś, czego nie da się wyrazić. Costantino zapalił papierosa, uśmiechnął się.

      – Ja też lubię dziewczyny.

      W klasie na powrót był uprzejmy, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Na ustach wyskoczyła mu ogromna opryszczka, jak wykwit choroby. Krył ją pod plastrem. Chyba go bardzo bolało, bo parę razy widziałem, jak rozciąga wargi w niemym krzyku. To wtedy pojawił się u niego tik, który przetrwał lata, nagle usztywniał szczękę, jakby się dusił. Chciałem go jakoś przeprosić, ale on nie był na mnie zły. Nie odwracał więcej głowy w moją stronę. Nie podnosił jej znad ławki nawet wtedy, kiedy mnie przepytywano, bazgrał tylko w zeszycie.

      To był koniec, pięć puszczonych z dymem i moczem lat. Ukrop działał jak narkotyk, wszyscy chodziliśmy w krótkich koszulkach.

      Rozmawialiśmy tylko o maturze, o tematach, przygotowywaliśmy prezentacje, uczyliśmy się w grupach, zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy już dostali się na uniwersytety. Byliśmy gotowi do pożegnania. Za miesiąc się rozstaniemy, każdy pilnował własnej drogi. Koniec ze szkiełkami mikroskopowymi, z kiełkami na mokrej wacie, koniec z laudabamus i „Gniew Achilla, bogini, głoś”2, koniec z bieganiem po sali gimnastycznej, gdy na dworze deszcz, z kutasami na tablicy, ze śmierdzącym sercem pod dresem. Któregoś dnia i my powiemy: „Wszyscy kiedyś byliśmy młodzi”.

      Wuj udzielał mi rad na temat mojej przyszłości.

      – Jeśli przynoszą mi brzydką kopię, jestem zdolny do tego, by rozwalić im ją na głowie! Ale jeśli kopia tak bardzo przypomina oryginał, że potrafi mnie zwieść, wtedy uznaję ją za wybitną. I nic mnie nie obchodzi jej proweniencja! Jestem gotów stwierdzić, że tak, to jest Vermeer…

      W letnie wieczory siadałem obok niego na tarasie, przed jego gabinetem, a ptaki jak szalone latały po niebie pełnym czerwonych obłoków. Czy powinien zostać wybitnym fałszerzem? Czy taki był sens jego sugestii?

      – Guido, wszystko na świecie jest kopią czegoś. Nie można wymyślić już nic nowego. Najlepiej, jak potrafisz, skopiuj takie życie, które cię zadowoli.

      – A potwierdzisz, że jest autentyczne?

      – Oczywiście, własnym podpisem. Fałszywym.

      – I nie będziesz czuł się winny oszustwa?

      – W żadnym razie.

      Śmiał się głosem cynicznym i przenikliwym jak jego umysł, który jednak sprawiał wrażenie, że zmierza w stronę czarnej dziury, w której nic już się nie porusza.

      – Widzisz te ptaki, jak latają? To też jest oszustwo.

      Costantino znalazł dziewczynę. Rossanę, która pojawiła się znikąd, ze szkoły pedagogicznej, z innej dzielnicy. Widziałem, jak wracają wieczorem, przechodzą przez podwórko, trzymają się za ręce. Nie była ani brzydka, ani ładna. Z pewnością nie miała w sobie nic z mężczyzny. Kształtna, o rozmarzonym spojrzeniu, z tych, co to idą powoli, jakby hamował je jakiś tajemniczy ciężar. Costantino przystawał i czekał, zapalał światło na klatce i razem schodzili do niego. Tam, skąd dochodziły odgłosy telewizora i gruchanie gołębi przesiadujących w nocy między kratami.

      Wchodzą do mieszkania. Dziewczyna Costantina wita się z matką, wącha kolację, żartuje z siostrą, całuje w policzek dozorcę, traktuje go jak teścia, którego trzeba ująć minkami, młodymi pachami i ciałem. Chce podarować mu dreszcz podniecenia. Bo młode kobiety lubią czarować starszych mężczyzn, dla których kiedyś staną się pielęgniarkami. W dzień, kiedy wszystko trafi w ich ręce, opieka i złość, i staną się niezbędne dla rodziny, do której teraz dopiero zaglądają. Rossanie podoba się myśl, że świat kołem się toczy, że starzy ustępują miejsca młodym, że łóżka umarłych są czyszczone i przekazywane nowym kochankom. Tak jest od zawsze i ona ze spokojem spogląda w przyszłość. Kiedy wychodzą w sobotę, przystaje przed wystawami z meblami drugiego gatunku, z drobiazgami. Costantino też musi stanąć, patrzeć razem z nią. Nie wie, że jeśli sprawy zajdą dalej, będzie miał dom pełen bezużytecznych bibelotów, i że najprawdopodobniej również jego życie wyda mu się bezużyteczne jak cała reszta. Na razie jednak są razem od niedawna i ona już jest przez wszystkich mile widziana. Mieszka na przedmieściach, przed via Tuscolana, po papierosie żuje gumę, jej matka jest pielęgniarką w szpitalu Santo Spirito. Tam się poznali, na szpitalnym korytarzu, pijąc kawę z plastikowych kubków: Rossana czekała na matkę, aż skończy dyżur, Costantino odwiedził ojca, którego operowano na kamienie. Teraz traktowana jest jak jeden z domowników. Siadają do stołu, wszyscy jedzą przy starej ceracie w kwiaty. Potem wspólnie oglądają Portobello3. Ojciec wypala ostatniego papierosa, siostra siedzi w piżamie i kapciach ze skaju, z oczami i wąsami kota. Rossana opiera głowę na ramieniu przyszłego męża, patrzy na jego ciało, na dżinsy, na ręce, na koszulkę, spod której wyłania się kawałek skóry. Jest dumna ze swojego mężczyzny.

      Któregoś wieczoru przyłapałem ich, jak się całowali: ona obejmowała go za kark w nieco sztucznej pozie, wciskała swoje wargi w jego usta. Poirytowało mnie to, wyglądało tak, jakby specjalnie czekali na mnie z tą sceną.

      Costantino przedstawił ją, ona podała mi miękką dłoń z miną baranka, który wiele już przeżył. Który zjadł już wilka i trzyma go u siebie w brzuchu, pod sterczącymi cyckami.

      – Och, to ty jesteś ten słynny Guido.

      Costantino uśmiechnął się, znowu był jak dawniej, spokojny, bez cieni, jakby nigdy nic między nami nie zaszło. Tylko chłopięce zabawy, męskie pakty, które wraz z pojawieniem się kobiety odpływają w dal. Rossana wzięła jego życie w swoje


Скачать книгу

<p>2</p>

Odyseusz, Iliada, w przekładzie Franciszka Ksawerego Dmochowskiego.

<p>3</p>

Jeden z najpopularniejszych programów telewizyjnych transmitowanych przez RAI. Na antenie od 1972 do 1983 r. i krótko w 1987 r.